Dzień chemii

Wstaję około 8:30, na spokojnie ogarniam się tak jak zwykle, jem lekkie śniadanko (no dobra ostatnio żrę jak szalona, więc może nie takie lekkie), około 9 wyjeżdżam z domu. Do Centrum Onkologii mam około godziny drogi, niestety takie są warszawskie realia ;). Na każdą chemię jeździ ze mną mama i tata. Na pierwszych chemiach była ze mną także ciocia, która jest pielęgniarką. :).

Po dojechaniu do CO, z mamą lecimy do szpitala, a tata krąży w poszukiwaniu miejsca parkingowego.

Przed każdą chemią każdy pacjent musi zarejestrować się do lekarza prowadzącego, a także wykonać badanie krwi. Jest to szpital, NFZ, Polska, wiadomo, więc kolejka za kolejką. Żeby trochę zmniejszyć ich ilość – mama idzie mnie zarejestrować do lekarza, a ja pomykam na 2 piętro bloku A na pobranie krwi. Zależnie od tego, co zleci lekarz prowadzący czasami pobierają krew z palca a czasami z żyły.

!!!!! Szczególnie zimą ważne jest żeby rozgrzać palce przed pobraniem krwi! Łatwiej leci i pielęgniarki nie narzekają przynajmniej :D. Wystarczy pocierać ręce, albo łatwiej – pójść  i włożyć ręce pod ciepłą wodę :).

O tym, czy macie mieć pobraną krew z palca, czy z żyły informuje zapis na skierowaniu (które dostaje się na poprzedniej wizycie u lekarza).

Morfologia krwi włośniczkowej = z palca.
Morfologia krwi obwodowej / biochemia = z żyły.

I tu uwaga! To, że macie pobieraną krew z żyły nie oznacza, że będzie wykonane badanie biochemiczne! Normy morfologii różnią się między palcem a żyłą, dlatego raz sprawdzają tu, a raz tu ;).

No dobra, lecimy dalej… krewka pobrana, chwilę z wacikiem odczekać trzeba żeby się nie zrobił siniak i żeby nie naplamić na podłogę – z minutkę max ;).

W tym czasie moja mama raczej już zdąży mnie zarejestrować i albo idę coś zjeść jeszcze przed chemią (polecam zupę ogórkową z baru w CO w Warszawie, mniamciu) albo po prostu siedzimy w poczekalni i czekamy na swoją kolej. Zazwyczaj schodzi z godzinka, głównie przez to, że w tym czasie muszą po prostu dostarczyć wyniki badania krwi ;).

Kiedy nadchodzi moja kolej – z buta wjeżdżam do gabinetu mojej pani Doktor, za każdym razem patrzy się uważnie na moją reakcję – czy już płaczę, czy jeszcze nie, czy się śmieję, czy gadam sama z siebie… Ja nie wiem jakim cudem, ale ta kobieta potrafi mnie przejrzeć na wylot. Wyobraźcie sobie, że wyczuła, że wzięłam urlop zdrowotny na studiach, nic jej nikt nie mówił! Niesamowita jest :D.

Wizyta u lekarza prowadzącego wygląda mniej więcej w ten sposób, że lekarz pyta się co tam, jak tam, czy jakieś nowości, złe, dobre (oczywiście samopoczucie i sprawy dotyczące chemii, chociaż ploteczki z życia codziennego też się zdążają ale ciiiii). Jak coś się dzieje, to sugeruje jakieś rozwiązanie, a jak nie, to chwali za ładne wyniki krwi, albo gani, że chyba mięsa nie jem, bo niska hemoglobina (o wynikach krwi będzie oddzielny post 😉 ).

Następnie lekarz osłuchuje i bada palpacyjnie węzły chłonne (nie lubię tej części, bo mam straszne łaskotki i nigdy nie wiem czy boli, czy łaskocze :/ )

Jeśli jest wszystko w porządku – wystawiane jest zlecenie na chemioterapię i skierowanie na następne badania krwi (przed kolejną chemią).

No i tu sielanka się kończy – jakimś cudem, jak wyjdę z gabinetu pani Doktor, opuszcza mnie dobry nastrój i idę jak na ścięcie.

Zanim wybiorę się do oddziału chemioterapii dziennej, idę jeszcze po panią psycholog. Albo siedzę u niej w gabinecie chwilę na pogaduszkach i na ćwiczeniach relaksacyjnych, albo proszę ją, żeby poszła ze mną na oddział i tam pogadała ze mną (O wizycie u psychologa tez będzie oddzielny pościk).

Dobra, idziemy zakamarkami, korytarzami pięknego Centrum Onkologii na oddział chemioterapii dziennej.

Winda na 1 piętro i dzień dobry. Najpierw trzeba wypełnić formularz, że zgadzasz się na wkłucie i wlanie w siebie różnych dziwnych rzeczy, dajesz papierki (wyniki krwi i zlecenie od lekarza prowadzącego) lekarzowi dyżurnemu. Ci lekarze też są super – niedawno ledwo siedziałam jak przyszłam do nich i Pani zaproponowała mi szocika z hydroksyzyną na uspokojenie, także dbają o pacjentów.

No, jak już załatwi się papierkowe sprawy to dostajesz numerek i znowu czekasz w kolejce, ale spoko, jest co robić – w tym czasie musisz zmierzyć sobie ciśnienie – dostępny jest aparat do mierzenia ciśnienia i karteczki, na których trzeba spisać wynik (ja się wycwaniłam i noszę swój ciśnieniomierz, hihi). Następnie czas na wkłucie. Ja mam port naczyniowy, więc mi wbijają małą igiełkę w ten port i sajonara, a niektórzy niestety muszą się wenflonować (o tym też będzie pościk). Jak już biżuterię mi założą (tak to nazywam, bo tak dynda z szyi trochę), to czekam aż wywołają mój numerek.

TYSIĄC PIĘĆSET STO DZIEWIĘĆSET! To chyba ja. Idę. Biorę kocyk i wyprawkę i wędruje na salę. 

Co jest w wyprawce?

KONIECZNIE trzeba mieć ze sobą koc. W pierwszym momencie na sali nie jest zimno, ale płyny które wlewają w żyłę mają jakieś 25 stopni, więc może się zrobić chłodno.

Ja biorę ze sobą małą walizkę, a w niej mam: małą poduszkę, wafle ryżowe, hallsy, wodę gazowaną i segregator z dokumentacją medyczną. 
Na chemię nie powinno się przychodzić na czczo, a w trakcie samych kroplówek idzie zgłodnieć, stąd wafle ryżowe – bywa, że mdłości są ogromne, ale jakoś te wafle zawsze da radę zjeść. Przynajmniej po to, żeby mieć czym wymiotować.

Jest kilka sal – na każdej jest około 15 takich turbofoteli, wygodne, ale już ich nie lubię. Grzecznie siadasz i czekasz aż podłączą kabelki. Musisz w międzyczasie dać oczywiście karteczkę z wynikiem pomiaru ciśnienia.

Przed chemią podają lek przeciwwymiotny – Zofran. Szczerze nienawidzę. I tak rzygam jak kot, a Zofran daje strasznie dziwny posmak w buzi. FUJ. Wymiotuję na samą myśl o tym obrzydlistwie.

Część kroplówek leci z pomocą pompy, nie ma reguły ile która leci, różnie to bywa, moja chemia kończy się zazwyczaj po ok 3h. Po podaniu leków jest jeszcze jedna kroplówka z solą fizjologiczną, tak żeby przepłukać i w ogóle.

Po tych 3h rozrywki, czyli głównie spania/rzygania, czas na drogę do domu. Zazwyczaj całą przesypiam, bo mam godzinę drogi do mieszkania.

Pierwsze co robię, to zależnie od tego czy mam siłę, czy nie, ale staram się wziąć prysznic, a potem lulu. Zazwyczaj jest to godzina 17, więc to popołudniowa drzemka, a potem się zaczyna znowu bailando. Na przemian chce mi się jeść i wymiotować, jest wesoło, nie ma co. KFC często ratuje mi wtedy tyłek i woda gazowana. Oj tak, woda gazowana, coś cudownego… jeszcze zimna mmmm…

Ogólnie to po chemii czujesz się mniej więcej jak na takim turbo kacu. Ale takim z 20 – krotnie większą siłą. Na szczęście to tylko jeden dzień, potem przychodzą kolejne skutki uboczne jedne gorsze drugie lepsze, o których będę pisać już niedługo.

20 myśli na temat “Dzień chemii”

  1. Czytając czułem się bardziej jakbyś mi to opowiadała raczej przy piwie niż przez internet. Trzymam kciuki odkąd się dowiedziałem o chorobie. Czekam na post „WYGRAŁAM”. 🙂

    Polubione przez 2 ludzi

  2. Witam
    Przeczytałem o Tobie o Twojej chorobie itp. i nie wiem czy powinienem się śmiać czy płakać, studiujesz medycynę i jakim cudem dałaś sobie wmówić że chemia przy nowotworach to lekarstwo ? Krytykujesz Polską służbę zdrowia a ona jest zbudowana z lekarzy którzy szli taką samą drogą jak Ty. W dzisiejszych czasach praca lekarza w głównej mierze polega na wypisywaniu recept z różnymi farmaceutykami a wiedze o tych farmaceutykach uzyskują jedynie od przedstawicieli pracujących dla producentów. Nowotwory to ogromny biznes dlatego bardziej skuteczne i nieinwazyjne metody leczenia nowotworów są tłumione a idąc do onkologa można tylko dostać chemie to jest przykre bo raz trzeba wyleczyć się z nowotworu co przy chemii nie jest gwarancją a później trzeba oczyścić się z chemii która na pewno odbije się w przyszłości na Twoim zdrowiu.
    Ludzie tracą wiarę w lekarzy z powołania którzy skupili się na generowaniu jak największych zysków na nie na zdrowiu pacjentów, Ty również jesteś tego ofiarą.
    W każdym razie życzę dużo zdrowia.
    Pozdrawiam

    Polubienie

    1. Dzień dobry,
      Przede wszystkim dziękuję za podzielenie się swoją opinią. Jednakże nie mogę się z nią w żadnym stopniu zgodzić. W przypadku mojego nowotworu chemioteriapia jest jedyną (na całym świecie) metodą leczenia. Istnieją niekonwencjonalne metody leczenia nowotwórów, takie jak leczenie wodą utlenioną, ale z całym szacunkiem, moje życie i zdrowie ma dla mnie w tym momencie większy priorytet, niż próbowanie metod, które w żaden sposób nie były zatwierdzone w badaniach klinicznych.
      Jeśli chodzi o temat moich studiów to tak – uczono nas, że to właśnie chemioterapia leczy nowotwory, a jeśli ma Pan odmienne zdanie, uważam, że mógłby się Pan pokusić o posadę na niejednym uniwersytecie medycznym oraz o setki publikacji naukowych.
      W swoim tekście jedyną rzeczą, jaką napisałam o służbie zdrowia, która mogłaby się wydawać jako krytyka, było powiedzenie o kolejkach, lecz zaznaczam, że to nie kolejki mają tu ważną rolę, a to w jaki sposób jestem traktowana jako pacjentka, a przecież wyraźnie napisałam, że jestem z tego zadowolona. Kolejki nie mają żadnego odzwierciedlenia w jakości pracy wykonanej przez lekarza. Co do samego systemu, owszem, mam zastrzeżenia, ale żaden system nie ma wad.
      Staram się pisać informacje rzetelnie i zgodnie z prawdą. Nie dzielę się bzdurami wyssanymi z palca lub od znajomych, co bardziej wiąże się z Pańską wypowiedzią.
      Żeby nie było – nie jestem przeciwniczką metod niekonwencjonalnych, absolutnie nie, aktualnie leżę wysmarowana sadłem z borsuka, bo mam coś z płucami, więc nie mówię „nie”, ale we wszystkim trzeba znaleźć złoty środek.
      Życzę Panu, żeby nigdy Pan nie miał powodów do wyboru między zabójczą chemią a cudownymi metodami niekonwencjonalnymi, a jeśli już Pan musiał wybrać i wybrał Pan niekonwencjonalną medycynę, to gratuluję odwagi oraz pozdrawiam.
      Claudia

      Polubione przez 1 osoba

      1. Witam
        Moje wypowiedzi nie są wyssane z palca, przytaczając że wiele badań naukowych potwierdza bla bla bal, sprawdź sobie kto finansuje takowe badania naukowe itp bo na pewno nie robią tego profesorowie którzy takie badania prowadzą.
        Przytaczając tezę „Jesteś tym co jesz” i to że dieta ma bardzo ale to bardzo duże znaczenia zarówno w profilaktyce jak i w leczeniu czytając chociażby Twój ostatni wpis mam wrażenie że chcesz karmić tę paskudną chorobę, takie produkty jak piekne kurczaki z kfc zawierają mase tłuszczów trans, cukrów i innych rakotwórczych składników że sama sobie nie pomagasz, w dodatku takie jedzenie w bardzo dużym stopniu zakwasza organizm a nowotwory czują się w zakwaszonym organizmie jak ryba w wodzie, również nie pomagasz organizmowi zregenerować się po ciężkiej wyniszczającej chemii jedząc takie posiłki.
        Pomyśl, poczytaj, w tej chwili jest masa dostępnych informacji na ten temat od ludzi którzy pokonali ten nowotwór bez niszczenia się chemioterapią. Szpital i lekarze zawsze będą polecali chemie bo im się to bardziej opłaca, kiedyś przeczytałem w jednej z książek na samym końcu dobre podsumowanie obecnej służby zdrowia jak i ramię w ramię towarzyszącemu tej służbie lobby farmaceutycznemu „Pacjent wyleczony klient stracony”.
        Wpisałem w google nazwę tego chłonniaka i od razu wyskoczył mi artykuł jak pewna kobieta poradziła z nim sobie bez chemii ” http://cudph.pl/chloniak-hodgkina-wyleczony-w-ciagu-3-miesiecy/

        Powodzenia !
        Pozdrawiam

        Polubienie

      2. Dziękuję za odpowiedź,
        Po chemioterapii sukcesem dużym jest spożycie czegokolwiek, a dużo lepsze samopoczucie daje fakt zjedzenia tego, na co ma się ochotę, niż dostawania pożywienia przez rurkę, czy glukozy dożylnie (bo przecież jest też taka opcja). Mimo wszystko uważam, że samopoczucie, to jak się czuję jest bardzo ważnym elementem powracania do zdrowia. Zaznaczam też, że nie jem takich rzeczy na co dzień, nie pozwalam sobie na to. Mimo wszystko dziękuję serdecznie za troskę i zapraszam wkrótce na mojego bloga, tematyka apetytu i jedzenia będzie zajmowała odrębny post.
        Pozdrawiam,
        Claudia

        Polubienie

    2. Niesamowite. Jakie ma Pan wykształcenie? Czy ma Pan w ogóle pojęcie CO to jest chemioterapia? Czy ma Pan pojęcie jakie substancje się podaje i jakie mają te substancje działanie na komórki nowotworowe? Czy zna Pan jakiekolwiek procesy, które odpowiadają za rozwój nowotworu, a które owe leki blokują? Czy kiedykolwiek próbował Pan zgłębić wiedzę w tym kierunku? Oczywiście, że nie, bo wiedziałby Pan wtedy że te leki są jedynym ratunkiem dla chorych. A Pański wywód o „spisku firm farmaceutycznych” to naprawde najśmieszniejsza, bezpodstawna, niepoparta żadnymi konkretnymi źródłami wypowiedź człowieka, który zamiast pogratulować młodej dziewczynie odwagi, przelewa tutaj swoje niespełnione ambicje bajkopisarza, w zupełnie niewiadomym celu.

      Co do autorki posta- życzę szybkiego powrotu do zdrowia i na naszą wspaniałą uczelnię 🙂

      Polubione przez 2 ludzi

  3. Podziwiam:)
    Dawno temu podziwiałam cię za urodę i byłaś inspiracją do moich rysunków i prac. Jednak teraz gdy przeczytałam że coś takiego się stało, zrobiło mi się trochę głupio że patrzyłam tylko przez pryzmat wyglądu.
    Nie zwykłam pisać komentarzy”ładnie”, „pięknie”, „powodzenia”. Coś takiego może się przytrafić każdemu z nas,nawet mi,bo jesteśmy w podobnym wieku własciwie.
    Liczę na to, że się nie poddasz i kiedyś, gdy wreszcie wszystko sie ułoży, to zdobędziesz doświadczenie na przyszłość i bedziesz jeszcze silniejsza.

    pozdrawiam,
    Reyline Hayashi

    Polubione przez 2 ludzi

  4. Dasz radę! Mojej siostrze też zdiagnozowano chłoniaka, stopień 4, z przerzutami.. Wyszła z tego. O włosy się nie martw, odrosną nawet lepsze 😉

    Polubienie

  5. Witam 13 01 2017 dowiedziałam się ze mój mąż ma chloniak jeszcze nie określonego 3 .02. Mają dopiero być wyniki biopsji i szpiku bardzo się boję ale po przeczytaniu pani bloga trochę mi lżej mam nadzieję ze będzie dobrze pozdrawiam i życzę dużo zdrówka

    Polubienie

  6. Przed chwilą widziałam Cię w TV – pięknie wyglądasz z „gołą głową” ☺
    A przez Twojego bloga jutro pewnie zaśpię do pracy. Życzę Ci duuuuuużo siły i jak najszybszego powrotu do zdrowia! Trzymam kciuki i wysyłam całą dobrą energię jaką mam pod ręką! Trzymaj się Claudia – powodzenia!

    Polubione przez 1 osoba

  7. Gosia zaśpi do pracy, a ja nie zdam jutro anatomii… Ale kto by się martwił o tak prozaiczne rzeczy, czytając Twojego bloga chce się żyć – żyć na pełnej petardzie. Czekam na kolejne wpisy 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  8. Dużo siły moja Droga! Życzę zdrówka!
    Chętnie przeczytałabym te wszystkie wpisy ale już po tym mam dosyć 😦 Jak sobie przypomnę to leżenie, branie chemii (brałam udział w badaniach klinicznych , miałam podawaną AVD + adcertis) , i jej skutki uboczne to od razu mnie naciąga. Wlewy były spoko do czwartego, po czwartym byla już ostra jazda bez trzymanki , dobrze chociaż że już – z powrotem nie obrzydza mnie smak Hallsów ! 🙂 😉 Jedynie na nich „jechałam” do domu po chemii więc nie ma się co dziwić że się „przejadły” 😉
    pozdrawiam!

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do malwi22 Anuluj pisanie odpowiedzi