30 uciśnięć, 2 oddechy

Dzisiejszy post nie jest bezpośrednio związany z nowotworami, ale jest zdecydowanie bardzo ważny, dlatego postanowiłam, że o tym napiszę, bo nigdy nie wiemy, kiedy MY będziemy musieli pomóc komuś, albo kiedy ktoś będzie musiał pomóc nam.

Celowo użyłam „musieć”, ponieważ zgodnie z Art. 162 Kodeksu Karnego:

Przechwytywanie
Źródło: https://www.arslege.pl/nieudzielenie-pomocy/k1/a193/

Wszystko co napiszę jest zgodne z wytycznymi z 2015 roku. Wytyczne to wypisane metody resuscytacji, które są sprawdzone przez organizację. Wytyczne są aktualizowane i wydawane co 5 lat. Są one honorowane w większej części świata.

Mam nadzieję, że to, co przeczytacie w dzisiejszym poście nie będzie nowością – mam nadzieję, dlatego, że to są na tyle ważne informacje, że każdy powinien je mieć w małym paluszku.

Zacznijmy od tego, że już samo zadzwonienie na 999 jest pomocą. Lepiej jest dzwonić na 999, ponieważ przez 112 dodzwonicie się do dyspozytora, któremu opowiecie sytuację, a on Was i tak przełączy na 999, więc znowu będziecie musieli opowiadać co się stało – szybciej będzie 999. Więc 999 używać w przypadkach stricte medycznych, a 112, jeśli jest np. jakiś wypadek i poza pogotowiem jest potrzebna także pomoc straży pożarnej czy policji. Teraz – co w czasie rozmowy należy powiedzieć:

  • Podać adres zdarzenia, dodatkowo warto jest podać jakieś charakterystyczne miejsca, które ułatwią odnalezienie miejsca, np. kościół.
  • Krótko opisać sytuację – ile jest osób potrzebujących pomocy, czy są to osoby przytomne, podać wiek osób (jeśli nie jesteście w stanie określić dokładnie, już samo podanie informacji czy to dziecko, czy to osoba starsza itp. jest cenne).
  • Podać imię i nazwisko.

O więcej informacji dopyta Was operator. Pamiętajcie, że to operator pierwszy się rozłącza, nie my!

Rozmowę starajcie się przeprowadzać w możliwie spokojnych warunkach, z daleka od głośnych dźwięków, które mogą przeszkodzić w rozmowie. Nie bez przyczyny także zapisałam taką kolejność informacji, a nie inną – to jest oczywiście moje zdanie, ale uważam, że warto jest na początku podać adres, w razie gdyby w trakcie połączenia nagle uciekł zasięg, czy rozładowałaby się komórka.

Ważne jest, że jeśli załóżmy jest sytuacja, gdzie osoba potrzebująca pomocy jest przytomna, przekazujecie tę informację operatorowi 999, a po jakimś czasie zanim karetka przyjedzie, osoba ta straci przytomność, warto jest wykonać kolejny telefon na 999 i poinformować o zmianie sytuacji – oczywiście podając znowu adres zdarzenia.

Teraz małe przypomnienie. Załóżmy, że widzimy, że starsza pani się przewraca na chodniku.

  1. Należy ocenić bezpieczeństwo. Pamiętajcie, że martwy ratownik, to zły ratownik (trochę przesadzam, ale lepiej może zapamiętacie, haha), więc zanim rzucicie się do pomocy, sprawdźcie, czy Wam nic nie grozi. Jeśli czegoś się obawiacie, zadzwońcie od razu na 112. Jeśli ocenicie, że Wam nic nie grozi, sprawdźcie bezpieczeństwo pacjenta – w tym przypadku np. Czy starsza pani nie leży zbyt blisko ulicy.
  2. Jeśli jesteście sami, wołajcie o pomoc.
  3. Podchodzimy i sprawdzamy czy pani jest przytomna. Jak to zrobić? Dwa bodźce – głos i dotyk. Głośno należy zapytać: „Czy Pani mnie słyszy?” W tym samym czasie, klepiemy po ramieniu – nie za mocno, ale też nie za lekko.

Teraz wersja optymistyczna:
Pacjentka jest przytomna.

W tym wypadku następnym krokiem jest telefon na 112, a następnie układamy panią w pozycji ustalonej bocznej. Jeśli ktoś nie wie, jak to zrobić, poniżej znajdziecie filmik, w którym pozycję bezpieczną prezentuje trzyletnia dziewczynka. 😉

Czekamy na karetkę i w międzyczasie próbujemy pogadać z pacjentką, np. ile ma lat, czy ma kogoś do kogo trzeba zadzwonić, czy przyjmuje jakieś leki – to przydatne informacje, które możecie przekazać ratownikom po przyjeździe karetki, a jednocześnie dzięki takiej rozmowie kontrolujecie czy pacjentka jest przytomna.

Wersja mniej optymistyczna:
Pacjentka jest nieprzytomna ale oddycha.

W momencie kiedy pacjentka jest nieprzytomna, musimy sprawdzić czy oddycha. To ważne, bo wiele osób chce wybiegać za bardzo do przodu i próbuje sprawdzić tętno, a niestety osobie, która nie ma z tym doświadczenia ciężko to będzie zrobić. Oddech sprawdzamy w ten sposób że:
– najlepiej jeśli pacjentka leży na plecach

  • odchylamy głowę i udrażniamy drogi oddechowe. Teraz co to oznacza to udrażnianie. Czasami samo odchylenie głowy może nie udrożnić dróg oddechowych (czyli tak jakby nie otworzyć ich), więc należy złapać po bokach żuchwy za kąty żuchwy i jakby posunąć do przodu. Tak jakbyśmy chcieli wysunąć żuchwę do przodu. Wtedy możemy sprawdzić oddech. (Można także użyć sposobu, którego zazwyczaj uczą w szkołach na zajęciach z pierwszej pomocy, czyli odgięcie głowy do tyłu i uniesienie żuchwy za pomocą dwóch palców)

zale10

  • Przykładamy ucho w pewnej odległości od ust i nosa pacjenta i kierujemy głowę w stronę brzucha pacjenta. Dzięki temu oceniamy zarówno powiew powietrza i ruch klatki piersiowej/brzucha, dźwięk wydychanego powietrza (czuję, widzę, słyszę). Ważne jest, żeby sprawdzać oddech przez 10 SEKUND! Słynne lusterko, którym kiedyś można było sprawdzać oddech niestety nie jest już rekomendowaną metodą, została ona odrzucona w wytycznych z 2005 roku.

Pamiętajcie, że oddech sprawdzamy W TRAKCIE udrożnionych dróg oddechowych. Nieprzytomna osoba jest luźna, więc jeśli puścicie żuchwę, to znowu drogi oddechowe będą zamknięte.

Jeśli osoba oddycha, ale jest nieprzytomna, kładziemy ją w pozycji bezpiecznej, dzwonimy po karetkę i czekamy na jej przyjazd.

Wersja pesymistyczna:
Sprawdziliśmy oddech i pacjentka NIE oddycha. To oznacza zatrzymanie krążenia, czyli – serce nie pompuje krwi i przez to organy mogą być niedotlenione, w tym jeden w ważniejszych organów – mózg (o tym więcej zaraz). W tym przypadku dzwonimy na 112, podajemy informacje, które wypisałam powyżej, po rozłączeniu się przez operatora, przystępujemy do resuscytacji.

Najłatwiej jest to pokazać w filmie, dlatego poniżej zobaczycie jak to zrobić, a ja w dalszej części posta dodam trochę praktycznych wskazówek.


– Zacznę od tego, że nie mamy przy sobie linijki i nie będziemy wymierzać dokładnie gdzie jest miejsce, które najlepiej uciskać, więc najłatwiej po prostu położyć ręce na środku klatki piersiowej pacjenta, na mostku.
– Ważne jest, żeby mieć wyprostowane ręce! Zgięte ręce mogą zmniejszać efektywność uciskania.
– Po uciśnięciu NIE ODRYWAMY rąk od pacjenta! Zwalniamy po prostu nacisk.
– Uciskamy dosyć głęboko – bo około 5 -6 cm (wg najnowszych wytycznych)
– 100 ucisków na minutę czyli… chyba wszyscy znają piosenkę BeeGees „Stayin Alive” – wystarczy pośpiewać sobie refren w głowie i w rytm refrenu uciskać. Ewentualnie tempo 100/min możemy uzyskać mówiąc „i raz, i dwa, i trzy” (przy dwucyfrowych liczbach już oczywiście nie trzeba).
– jeśli jest ktoś, kto Wam pomaga, należy zmienić się w uciskaniu po 2 minutach, chyba, że wcześniej się zmęczymy – uciskanie to intensywna praca i naprawdę idzie się zmęczyć, a im ratownik bardziej zmęczony, tym mniejsza efektywność ucisków
-zdarzają się sytuacje, że w czasie resuscytacji łamią się żebra – to normalne i nie przerywajcie resuscytacji, jeśli poczujecie „chrupnięcie” pod rękami.

Nieco kontrowersyjne jest stosowanie oddechów ratowniczych.

Można oczywiście odstąpić od oddechów ratowniczych ze względów higienicznych – załóżmy, że pacjent ma ranę na ustach – przez krew przenoszonych jest wiele chorób, więc lepiej sobie odpuścić.

Jest jednak powód, który zdecydowanie przekonuje, aby tych oddechów nie robić. W powietrzu, które wdychamy, tlen to tylko 21%, natomiast w wydychanym przez nas powietrzu jest tlenu jeszcze mniej bo tylko 16%. Ta ilość to zdecydowanie za mało, aby pomogła w dużym stopniu pacjentowi. Poza tym nie zawsze te oddechy się po prostu udają. To nie jest takie łatwe jak się wydaje. Więc jeśli zsumować fakty, że jest mało tlenu w wydychanym powietrzu i do tego może się zdarzyć sytuacja, że oddech się nie uda, widzimy, że to może być strata czasu i w tym czasie lepiej jest dalej uciskać.

Jeśli jednak zdecydujemy się na oddechy, to najlepiej, jeśli oczywiście ktoś jest z nami, aby druga osoba w tym czasie uciskała klatkę piersiową.

Do wykonywania oddechów można kupić maskę.

Po co to uciskanie?
Krew roznosi po naszym ciele tlen, który jest potrzebny do funkcjonowania organów. W momencie zatrzymania krążenia, krew przestaje krążyć po ciele, a tym samym nie dostarcza tlenu do organów. Taką pompą, która u zdrowej osoby napędza to krążenie, jest serce – w przypadku zatrzymania krążenia, serce po prostu nie pompuje krwi, dlatego to na nim się skupiamy. Uciskając z zewnątrz na mostek, uciskamy serce i tak jakby przejmujemy jego rolę z zewnątrz. To my napędzamy krążenie krwi i krew dzięki temu w pewnym stopniu dotlenia organy, w tym najważniejszy jest mózg. Niesamowicie ważny jest tu czas – mózg bez tlenu umiera po 4-5 minutach. To bardzo ale to bardzo mało czasu, dlatego dzięki uciskaniu klatki piersiowej doprowadzamy krew z tlenem między innymi do mózgu i dotleniamy go – bez mózgu nic nie będzie działać, dlatego dotlenienie go jest takie ważne.

W przypadku zagrożenia życia bardzo ważny jest właśnie czas. Szybka reakcja, szybkie podjęcie czynności ratujących życie. O tym mówi słynny łańcuch przeżycia.

http://wolontariat-pomagam.pl/images/artykuly/art-lancuch-przezycia/lancuch.jpg

AED
Dodatkowym elementem, który jest niesamowicie ważny, prawie tak ważny jak uciskanie, który możemy wykorzystać w resuscytacji jest defibrylator AED. Nie musimy być nawet przeszkoleni do użycia takiego defibrylatora. Jest on tak zaprogramowany, żeby każdy poradził sobie z jego obsługą. Takie defibrylatory można znaleźć w centrach handlowych, dworcach kolejowych, stacjach metra itp. Jeśli jest ktoś, kto może Wam pomóc, poproście, aby pobiegł/pobiegła znaleźć defibrylator AED (wystarczy zapytać ochrony, czy obsługi miejsca, w którym się znajdujemy). Defibrylator AED sam wydaje polecenia, po kolei mówi co mamy robić, więc naprawdę jest prosty w obsłudze, a może pomóc. Jest to w pełni bezpieczny sprzęt, niedawno w jakimś serialu było AED pokazane w bardzo negatywny sposób, co wywołało dużą burzę w środowisku medycznym, dlatego po pierwsze, nie wierzcie w to co mówią w serialach i po drugie – AED jest bezpieczny i może uratować życie.

ERC_BLS
źródło: ERC 2015

Podział ról
W momencie, w którym dochodzi do jakiegoś wydarzenia, które wymaga użycia pierwszej pomocy, możemy być sami – wtedy należy skupić się na zadzwonieniu na 999 oraz przystąpieniu do resuscytacji, w międzyczasie dobrze jest wołać o pomoc – może akurat ktoś usłyszy i przybiegnie Wam pomóc.

Jeśli jest więcej osób, które są świadkami zdarzenia, jedna osoba musi przejąć kontrolę i powiedzieć każdemu co ma robić. Np. zakładając, że jest 4 świadków zdarzenia. Jedna osoba może zająć się dzwonieniem na 999, druga resuscytacją , trzecia może pobiec w poszukiwaniu AED, a czwarta może odganiać gapiów, zabezpieczyć teren, czy wybiec gdzieś w widoczne miejsce aby pokierować karetkę do miejsca zdarzenia.

Nigdy nie wiadomo czy i kiedy wydarzy się taka sytuacja, dlatego naprawdę warto jest pamiętać o tych podstawowych zasadach pierwszej pomocy. Jeśli ktoś ma nadal wątpliwości, bardzo polecam ten filmik:

Serdecznie dziękuję rat. med. Łukaszowi Przygodzie za pomoc w tworzeniu tego posta. 🙂

Nie ma piersi = nie ma raka?

Czyli trochę o profilaktyce nowotworów. Zacznijmy od tego: czy w ogóle jest coś takiego? W poście o czynnikach ryzyka nowotworów mogliście przeczytać jakie czynniki występują, jeśli nie czytaliście, zapraszam do lektury najpierw tamtego posta. 😉 Tych czynników jest dosyć sporo i niestety nie na wszystkie mamy wpływ, stąd odpowiedź na powyższe pytanie – nie do końca jest coś takiego jak profilaktyka. Nie jesteśmy w 100% zapobiec powstaniu nowotworu, za to możemy znacznie zmniejszyć czynniki ryzyka – i to właśnie powinniśmy robić. Ponadto możemy też dzięki różnym badaniom profilaktycznym w bardzo wczesnym stadium wykryć nowotwór i dzięki temu duuuużo łatwiej jest go wyleczyć, niż w stadium zaawansowanym, ale o tym za chwilę…

Zanim przejdziemy do tematu… nie dajmy się zwariować, wszystko w granicach rozsądku – piszę to, żebyście zaraz nie popadli w panikę, że coś może Wam być. 🙂

Zacznijmy od takich najprostszych czynników ryzyka. Papierosy – rzuć, od razu, nie stopniowo, stopniowo nie działa, papierosy nie przynoszą zupełnie nic dobrego, uzależniają i tylko wydaje się, że jest po nich lepiej. Alkohol – niby wszystko fajnie, bo jest wesoło po alkoholu, można nawet na siłę podpiąć, że niby w winie resweratrol, będziemy wiecznie młodzi, nawet smaczny, sama lubię wypić sobie winko (w czasie radioterapii oczywiście zakaz, dlaczego, to dowiecie się w poście o skutkach ubocznych radioterapii), ale tu trzeba sobie zrobić rachunek plusów i minusów, zobaczycie, że minusów jest dużo dużo więcej, wątroba (i nie tylko ona) Wam za to podziękuje. Otyłość – sama kocham jedzenie (kto mnie widział, ten wie, że po mnie tego nie widać, no niestety taki już mój metabolizm, bardzo ciężko mi jest przytyć i to mój ogromny kompleks), ale trzeba znać umiar i podstawowe zasady zdrowego żywienia. Ja w trakcie chemii jadłam co popadnie, byle coś jeść, tłumaczyłam Wam to kiedyś w jakimś poście, ale teraz, kiedy mam więcej siły, mogę sama gotować, to zmieniłam nawyki żywieniowe. Odstawiłam napoje typu cola, rzuciłam chipsy i moje ukochane zupki chińskie (czasami na chipsa się złamię, ale potem głęboko żałuję haha), jem więcej warzyw, wędliny dostaję np. od wujka, który hoduje indyki (więc wiem, że jest w nich samo mięsko bez jakiegoś syfu), no i w sumie mogłabym tak wymieniać i wymieniać, ale wniosek jest jeden – czuję się o wiele lepiej niż nawet przed chorobą, mam dużo więcej siły, poprawiła mi się cera. To takie małe rzeczy, które zdrowsze odżywianie mi daje, ale wiem też, że w środku jest wszystko ok. Naprawdę warto jest wdrożyć trochę zdrowszy tryb życia, w tym aktywność fizyczną, zamiast windy lepiej wybrać schody, przejść się do sklepu a nie jechać samochodem, albo po prostu znajdźcie sobie kompana, który zmusi Was do wychodzenia na spacery, czyli po prostu sprawcie sobie psa! Wiem, że bardzo ciężko jest zacząć wprowadzać zmiany w stylu życia, ale uwierzcie mi – jak tylko zaczniecie zauważać efekty, zaczniecie lepiej się czuć – od razu poczujecie satysfakcję i jeszcze bardziej będziecie się starać zdrowiej żyć.

Na pewne rzeczy czasami nie mamy wpływu. Są to np.: zakażenia wirusami (HIV, HPV, HBV, HCV), wiek i geny, ale czy zupełnie nic nie możemy z tym zrobić? Możemy! W przypadku wirusów, musimy po prostu zachować środki bezpieczeństwa – wszystkimi, które powyżej wypisałam, można się zarazić drogą płciową, dlatego należy odpowiednio się zabezpieczać – prezerwatywa! Poza tym wirusem HIV, HBV i HCV można zarazić się przez kontakt z krwią chorego – należy uważać w szpitalach, ale także u kosmetyczki, czy u fryzjera – lepiej wybierać takie salony, w których wiemy, że narzędzia są sterylizowane. Dostępne są też szczepionki – przeciwko HPV oraz HBV, o ich zasadności czy też jej braku nie będę pisać, bo to temat rzeka i zdania są za bardzo podzielone, po prostu informuję, że są dostępne. 🙂

Cytologia – jest to bardzo ważne badanie, które każda kobieta, która zaczęła współżycie powinna robić co 3 lata (czasami powinno się robić co 12 miesięcy, szczególnie jeśli macie jakieś czynniki ryzyka nowotworu dróg rodnych). Badanie polega na tym, że ginekolog pobiera specjalną szczoteczką wymaz z szyjki macicy, następnie ten wymaz jest oglądany pod mikroskopem, w celu sprawdzenia, czy znajdują się tam nieprawidłowe komórki. Dzięki cytologii można wykryć naprawdę bardzo wczesne stadia nowotworów, a im szybciej, tym lepiej, bo wiele nowotworów we wczesnych stadiach da się wyleczyć bez większych komplikacji.

Badanie piersi. Badanie piersi kobitki mogą robić sobie same w domu, wystarczy raz w miesiącu, najlepiej, żeby zawsze to był mniej więcej ten sam dzień cyklu. Często aplikacje na telefon, które służą do zapisywania miesiączki przypominają raz w miesiącu o samobadaniu piersi. Takie aplikacje są darmowe, a mogą być naprawdę pomocne.

badanie-piersi

Pamiętajcie o sprawdzaniu okolicy pachowej! U niektórych kobiet jeszcze tam znajduje się część piersi – tzw. ogon Spence’a, ale także węzły chłonne. Tu też misja dla Panów – dotykajcie piersi swoich partnerek koniecznie! A nuż coś znajdziecie (oby nie), czego nie znalazła partnerka. 😉

USG piersi. Warto jest je robić regularnie, badanie nie jest niebezpieczne, a może naprawdę pomóc. Koniecznie należy wybrać się na USG piesi, jeśli odczuwa się nietypowy ból piersi, jeśli wyczuło się coś w samobadaniu, przy stosowaniu hormonalnej terapii zastępczej oraz wtedy, kiedy w wywiadzie rodzinnym ktoś miał raka piersi. Także ważne są kontrole, jeśli coś zostało wykrytego, ale łagodnego.

Mammografia. Zaleca się ją kobietom powyżej 35 roku życia, ponieważ mają więcej tkanki tłuszczowej. Mammografia polega na prześwietleniu piersi z użyciem promieni rentgenowskich. To badanie może być nieco bolesne, bo pierś jest ściskana – wiele pacjentek narzeka na dosyć duży dyskomfort. W przypadku mammografii zdania są podzielone – z jednej strony potrafi pokazać małe zmiany, oraz kształt guza, ale z drugiej strony w USG potrafimy stwierdzić czy zmiana może być złośliwa. Generalnie dla młodych kobiet lepszą opcją jest USG, ale tak jak mówiłam – na temat mammografii samej w sobie są bardzo różne opinie.

Profilaktyczna mastektomia. Chyba każdy zna Angelinę Jolie. Parę lat temu zdecydowała się na podwójną mastektomię, czyli zabieg amputacji piersi. W wywiadzie rodzinnym występował u niej rak piersi i była ona obciążona genetycznie – prawdopodobieństwo wystąpienia u niej raka piersi było wysokie, stąd decyzja o podwójnej mastektomii. U osób bardzo obciążonych genetycznie ma to faktycznie sens, jednak trzeba to zrobić mądrze. Pewnie nie było o tym na pudelkach i innych kozaczkach, ale Angelina Jolie na pewno usunęła także jajniki. Po pierwsze dlatego, że mutacja, którą mogła być obciążona dotyczy nie tylko ryzyka raka piersi, ale także ryzyka raka jajnika. Po drugie – rak piersi jest nowotworem hormonozależnym, ryzyko jego wystąpienia zwiększa wysoki poziom hormonów płciowych – estrogenów. Są one wytwarzane przez jajniki, dlatego pozostawienie jajników po mastektomii może wiązać się z pojawieniem się innego ogniska nowotworu. Pamiętajcie, że wprofilaktycznej mastektomii usuwamy jedno ognisko możliwego powstania nowotworu, ale np. wadliwy gen nadal jest, dlatego mimo wszystko należy się badać i trzymać rękę na pulsie. Często obciążenie rakiem piersi wiąże się też z obciążeniem rakiem jelita grubego, dlatego ważna jest…

Kolonoskopia. To badanie, dzięki któremu możemy zobaczyć wnętrze jelita grubego za pomocą takiej rurki z kamerką i światełkiem na końcu – endoskopowi. Kolonoskopię warto jest robić raz na 10 lat, oczywiście jeśli są jakieś czynniki ryzyka, takie jak wiek (powyżej 65 r.ż.), w przypadku obciążonego wywiadu rodzinnego należy kolonoskopię robić częściej. Rak jelita grubego to bardzo rozpowszechniony typ nowotworu. Powstaje on z tzw. Polipów, które powstają ze zmutowanych komórek nabłonka jelita grubego, nie wszystkie polipy są groźne, dopiero jak zaczynają rozrastać się w niekontrolowanym tempie, wtedy stanowią zagrożenie. Kolonoskopia pozwala nie tylko na oglądanie jelita od środka, ale też w trakcie badania mogą zostać usunięte polipy – dzięki temu można faktycznie zapobiec rozwinięciu się nowotworu.

Badania dermatologiczne. Dotyczą osób z licznymi znamionami. Czerniak jest to źle rokujący rak skóry i niestety często daje przerzuty. Dlatego tak ważne jest obserwowanie znamion. Czego szukać? Asymetrii – znamię nie jest okrągłe, tylko np uwypukla się z którejś strony. Nieregularnych brzegów – nie jest to gładkie „kółko” tylko brzegi znamiona są poszarpane, lub niewyraźne. Koloru – podejrzane zmiany są czarne, bardzo ciemnobrązowe lub nawet niebieskie. Średnicy – znamiona powyżej 6mm należy bacznie obserwować. Ja mam bardzo dużo znamion i mimo tego, że nie wystawiałam się nigdy na słońce jakoś nadmiernie, to staram się raz na jakiś czas pójść do dermatologa na przegląd znamion, tak w razie czego.

Samobadanie jąder. Rak jądra nie jest bardzo częstym nowotworem, ale jest nowotworem bardzo niebezpiecznym i dotyka często młodych mężczyzn. Samobadanie jąder jest bardzo ważne u mężczyzn poniżej 40 roku życia. Koniecznie badajcie się raz w miesiącu!

samobadanie-jader-grafika-1024x450
źródło: togethermagazyn.pl/wp-content/uploads/2016/06/samobadanie-jader-grafika-1024×450.jpg

Czego w tym badaniu szukać? Powiększenia części lub całości jądra – powiększone jądro jest wyraźnie cięższe i twardsze, nie musi być bolesne! Oczywiście nie każdy guzek musi oznaczać nowotwór, dlatego warto jest zgłosić się do lekarza rodzinnego lub urologa, aby po prostu się upewnić. Wielu pacjentów lekceważy wszelkie objawy, bo po prostu może nie występować bolesność – zgłaszają się oni do lekarza dopiero wtedy, kiedy bardzo zaczyna ich boleć. Panowie, to Wasze zdrowie, badajcie się, nie bójcie się iść do lekarza, nie wstydźcie się pytać!

Badanie PSA. PSA to swoisty antygen sterczowy, który jest wytwarzany przez prostatę. Prostata, drodzy Panowie, znajduje się pod Waszym pęcherzem moczowym, przechodzi przez nią cewka moczowa, czyli taka rurka wyprowadzająca mocz z pęcherza. Badanie PSA robi się z krwi, podwyższony poziom PSA może wskazywać na kilka rzeczy. Może być to stan zapalny, łagodny przerost gruczołu krokowego, lub niestety – nowotwór. Podwyższony poziom PSA może wiązać się z wykonaniem badania USG lub biopsją prostaty, w celu sprawdzenia, czy nie jest to nowotwór. Ważne jest to, że rak prostaty rozwija się baaaaaaardzo długo, dlatego bez paniki. Regularne badanie gruczołu krokowego zaleca się mężczyznom powyżej 50 roku życia. Należy też pamiętać, że z wiekiem może dojść do normalnego przerostu prostaty, w związku z tym może być też podwyższone PSA, bez podłoża nowotworowego, ale lepiej zawsze się upewnić na wizycie u urologa.

Oczywiście nie dajmy się zwariować – nie każda mała zmianka oznacza nowotwór, po to robi się profilaktyczne badania, aby być po prostu spokojniejszym i w razie czego szybko wykryć intruza – szybko wykryty intruz jest zazwyczaj łatwy do pozbycia się, dlatego nie ma aż takich powodów do zmartwień. Nie oznacza to też, że całe życie mamy spędzić u lekarza bo boimy się nowotworu. Tak jak wiele osób mówi – tak samo jak robisz przegląd samochodu, tak samo zrób sobie przegląd samego siebie raz na jakiś czas. Dajcie sobie raz na jakiś czas chwilę, żeby spojrzeć na własne ciało, obejrzeć się, sprawdzić, czy nic się dziwnego nie pojawiło. No i pamiętajcie – lepiej wybrać się do lekarza z pytaniami, niż wpisywać różne rzeczy w google, bo to na pewno Was nie uspokoi.

Celem tego posta nie jest nastraszenie Was, czy jakieś zmotywowanie Was, żebyście po przeczytaniu tego posta złapali na telefon i umówili się na wizyty do każdego lekarza jakiego możecie. Nie w tym sęk, bo nie każdy z Was ma wiele czynników ryzyka (typu genetyka). Ten post ma na celu poinformowanie Was jakie są dostępne badania profilaktyczne, jak można zmniejszyć ryzyko nowotworów i namówienie Was do tego, żebyście o siebie po prostu zadbali, bo nikt inny za Was tego nie zrobi.

Tak według mnie może wyglądać profilaktyka nowotworów. A Wy co byście dodali? Albo zmienili?

Uaktualnienie informacji o mnie i porcie naczyniowym ;)

Cześć! Dawno nie pisałam co u mnie! Jestem w trakcie radioterapii, przede mną jeszcze 9 naświetlań, planowo 12.06 mam ostatnie napromienianie.

Radioterapię znoszę bardzo dobrze – nie mam żadnych skutków ubocznych, poza lekkim swędzeniem skóry w miejscu napromieniania i zmęczenia fizycznego. Pojawiło się u mnie też dziwne kołatanie serca, ale nie wiadomo z jakiego powodu, póki co w związku z tym biorę magnez i zobaczymy jak pójdzie dalej.

Oczywiście o skutkach ubocznych radioterapii napiszę oddzielnego posta, ale dopiero jak zakończę swoje naświetlania, dlaczego dopiero wtedy – dowiecie się dopiero kiedy przeczytacie tego przyszłego posta. 🙂

Poza tym jak może pamiętacie – mam port naczyniowy. Czas na małe uaktualnienie wiadomości na jego temat, a jeśli nie wiecie o czym piszę, zapraszam Was do zapoznania się z postem o porcie naczyniowym, zanim przejdziecie dalej.

Port nie został mi usunięty po chemioterapii – mam go mieć przynajmniej jeszcze przez rok. Zostawiony on został „w razie czego”. Zapewnia bardzo łatwy i szybki dostęp do żyły, dlatego w razie jakiegoś nawrotu, czy innego cholerstwa – można szybko wkroczyć do akcji (a takie rzeczy zdążają się najczęściej właśnie w ciągu roku od zakończenia chemii). To nie jest wenflon i nie można portu zmieniać jak skarpetek, dlatego raczej nie zaleca się wyciągania go jak tylko skończy się chemię.

Oczywiście port nie może być zostawiony sam sobie. W poście na jego temat mogliście przeczytać, że port MUSI być co jakiś czas przepłukiwany solą fizjologiczną co 6-7 tygodni (pogłoski mówią, że co 4-6, ale to nieprawda, chyba, że ma się jakieś ryzyko zakrzepicy albo coś się niepokojącego dzieje). Przepłukiwanie odbywa się w szpitalu lub w przychodniach onkologicznych – nie ma problemu, żebyście przepłukali port w miejscu zamieszkania, o ile jest przychodnia onkologiczna.

W Centrum Onkologii w Warszawie odbywa się to tak, że idzie się do lekarza w przychodni (może być to lekarz prowadzący), który wypisuje skierowanie na płukanie portu. Następnie idzie się do gabinetu, w którym ten port przepłukują. Daje się skierowanie, Pani pielęgniarka wpisuje w taką książeczkę datę płukania i zabiera się do pracy.

Na jałowym podkładzie wykłada wszystkie potrzebne do płukania rzeczy – jałowe gaziki (które potem polewa środkiem dezynfekującym),  jałowy opatrunek (jak do przyczepiania wenflonu), igłę Hubera oraz 4 (albo 5, teraz nie pamiętam Haha) strzykawek wypełnionych solą fizjologiczną, następnie zakłada jałowe rękawiczki. Port i miejsce wokół portu dezynfekuje gazikami, a następnie wbija igłę w komorę portu. Do igły przyłączona jest strzykawka z solą fizjologiczną – wstrzykuje odrobinę, a następnie aspiruje (pociąga za tłok), żeby sprawdzić, czy jest przepływ w obie strony. Jeśli jest – krew powinna pojawić się w strzykawce. Następnie odłącza strzykawkę i przyłącza kolejną, wstrzykując zawartość. Następnie wstrzykując ostatnią „dawkę” soli fizjologicznej wyciąga igłę, przykleja plaster i jesteśmy gotowi do wyjścia. Trwa to dosłownie 5 minutek. Nie należy to do najprzyjemniejszych rzeczy pod słońcem, bo zazwyczaj skóra przy porcie jest zbliznowacała po wielu wkłuciach więc skóra w tym miejscu jest dosyć twarda, dlatego ukłucie może trochę zaboleć.

W dniu płukania portu NIE WOLNO pływać na basenie czy w jeziorze – dużo bakterii i za duże ryzyko zakażenia. Poza tym w ręce, po stronie portu nie można dźwigać nic powyżej 3kg, a także nie powinno się wykonywać tą ręką czynności typu wieszanie firanek, czy mycie okien. Po prostu tę rękę należy oszczędzać.

Na samym płukaniu portu dbanie o niego się nie kończy. Musimy też obserwować skórę wokół niego. Jeśli jest mocno (ale tak serio mocno mocno) zaczerwieniona, lub zasiniona, należy szybko zgłosić się do szpitala – zakażenie portu to bardzo niebezpieczna sprawa, dlatego ważne jest, żeby szybko zareagować.

Śmiało pytajcie się pielęgniarek przepłukujacych porty jeśli macie jakieś wątpliwości. Są tak super przeszkolone, że pewnie i tak wszystko Wam powiedzą i pytań nie będziecie mieli. 🙂

Już miałam kończyć pisanie posta, ale zapomniałam, że może nie wszyscy tu śledzicie mnie na Instagramie. Mam nowego przyjaciela – sznaucerka miniaturkę, ma na imię Taco i ma 3 miesiące. Pani doktor prowadząca, powiedziała, że świetnie, że sobie psa kupiłam, bo chociaż tyłek na spacer ruszę!

Miłej środy!

Światowy Dzień Walki z Nowotworami Krwi

28 maja to Światowy Dzień Walki z Nowotworami Krwi.

Rok temu mniej więcej o tej porze zgłosiłam się jako dawca komórek macierzystych do bazy DKMS. Niestety miesiąc później zdiagnozowano u mnie chłoniaka Hodgkina, który jest właśnie nowotworem krwi.

Takich osób jak ja z nowotworami krwi jest bardzo dużo. Ja mam to szczęście, że na chwilę obecną nie potrzebuję przeszczepu komórek macierzystych, ale jest wiele osób, które nie mają tyle szczęścia i przeszczepu potrzebują, wręcz po to, żeby żyć.

Zdrowe osoby mogą takim osobom pomóc, URATOWAĆ IM ŻYCIE.

Co oznacza bycie dawcą?

Oznacza to, że jeśli okaże się, że Twój profil dawcy odpowiada profilowi biorcy, możesz oddać biorcy komórki macierzyste. Niektóre choroby wykluczają bycie dawcą, sprawdź tu czy możesz zostać nim: https://www.dkms.pl/pl/zostan-dawca

Jak mogę stać się potencjalnym dawcą? 

Możesz zamówić swój zestaw darmowo ze strony DKMS i w domu pobrać wymaz z jamy ustnej, który potem wysyłasz do DKMS. Możesz także wybrać się do miejsca, w którym wolontariusze DKMS pobierają wymazy, wszystko znajdziesz na stronie DKMS. Jeśli okaże się, że znajdzie się biorca dla Twoich komórek macierzystych, dostaniesz telefon z DKMS, że możesz być oficjalnie dawcą.

Skąd biorą się komórki macierzyste? 

Komórki macierzyste krwi wytwarza nasz organizm cały czas w szpiku kostnym. Komórki krwi nie są nieśmiertelne i cały czas powstają nowe. W przypadku dawcy, musi być ich dużo więcej, dlatego dawca przed pobraniem komórek dostaje specjalne leki, które powodują nasilenie tworzenia komórek krwi i w momencie, w którym nie są one zróżnicowane, są one pobierane od dawcy.

Jak są pobierane? 

Spokojnie, nikt Ci nie wbije igły w plecy. To nie to. Pobieranie komórek krwi odbywa się na dwa sposoby. Pierwszy, to pobranie komórek macierzystych z krwi obwodowej. To znaczy, że będzie to wyglądało trochę jak pobieranie krwi. Troszkę dłuższe, ale generalnie polega to na tym samym – igła w żyłę i przez jakiś czas siedzisz w wygodnym fotelu i nie przejmujesz się niczym. Jak się domyślacie – ta metoda zupełnie nie boli. No chyba, że ukłucie igłą uważacie za ból, Haha. Drugi sposób, to pobranie komórek macierzystych z talerza biodrowego – to taka część kości biodrowej. To już troszkę bolesne, nie będę ukrywać. Odbywa się to w znieczuleniu miejscowym, ale mimo wszystko może to boleć. Kości niestety mają to do siebie. Jednak nie jest to ból nie to wytrzymania. W informatorze DKMS można znaleźć informację o tym, że można zasugerować, którą metodę wolisz, więc jeśli boisz się pobrania komórek z talerza kości biodrowej, po prostu to powiedz i poproś o możliwość pobrania z krwi obwodowej.

Po co komuś Twoje komórki macierzyste krwi?

Komórki krwi chorych na nowotwory krwi (wiem trochę masło maślane), są najzwyczajniej w świecie wadliwe. Nie działają one tak jak powinny, dlatego dla pacjenta otrzymanie zdrowych komórek macierzystych krwi, jest dosłownie zbawienne. Dzięki temu taka osoba może żyć.

Co to daje Tobie? 

Do końca życia będziesz wiedzieć, że uratowałeś/uratowałaś komuś życie. Myślę, że takie uczucie jest największą nagrodą, jaką można w życiu dostać.

Mamy to w sobie, zdrowe komórki krwi masz w sobie, dlaczego się tym nie podzielić? Boisz się bólu? Dasz radę. To ból chwilowy, przejdzie, a dzięki temu zabierzesz ból i cierpienie innej osobie.

Więcej informacji znajdziecie pod tymi linkami:

https://www.dkms.pl/pl/zostan-dawca

https://www.dkms.pl/pl/nowotwory-krwi

Ogromnie Was zachęcam do zarejestrowania się jako dawca komórek macierzystych.

Oddaj komórki macierzyste, podaruj komuś życie.

Wyprawka na chemię

Został mi jeden temat, który dotyczy tematyki chemioterapii samej w sobie – radioterapia pokrzyżowała mi plany i przez to troszkę jest bałagan w postach, za co Was najmocniej przepraszam.

Ten post będzie dosyć krótki, ale według mnie bardzo ważny (Wam może się wydawać dosyć błahy, haha), szczególnie dla pacjentów, którzy pierwszy raz idą na chemioterapię, czy to ambulatoryjnie, czy do szpitala na kilka dni. Taki zestaw brałam ze sobą na każdą chemię.

Moją wyprawkę pakowałam zawsze albo w dużą zapinaną torbę (taką jak np. na siłownię się nosi), albo najlepiej – w małą walizkę. Polecam bardziej walizkę, bo czasami już naprawdę nie ma siły nosić torby, a walizka na kółkach pojedzie dosłownie sama. 😉 Dobra, czas na zawartość.

Dokumentacja medyczna
W razie czego lepiej mieć przy sobie, bo nigdy nie wiadomo, czy się przypadkiem nie przyda, a poza tym lepiej mieć pod ręką wszystkie swoje wyniki i miejsce, do którego schowa się np. skierowania na następne badanie. Najwygodniej dokumentację medyczną trzymać w dużym segregatorze A4, wszystko jest przejrzyście i nie schodzi dużo czasu na szukanie potrzebnych dokumentów, a uwierzcie mi, trochę tego się nazbiera. Żeby było Wam wygodniej posegregujcie dokumenty, np. według dat, czy według „tematyki” (skierowania, badania krwi, badania diagnostyczne, wypisy ze szpitali – sama mam zamiar zrobić taki porządeczek niedługo i pewnie pokażę Wam go na Instagramie, dlatego serdecznie Was tam zapraszam, jeśli macie konto, a jeśli nie to piszcie śmiało w komentarzach czy na mailu, chętnie wyślę Wam zdjęcia jak u mnie to wygląda 😉 ).

Butelka z wodą
W szpitalu dostępne są dystrybutory z wodą, aczkolwiek ja zawsze wolałam mieć swoją, żeby nie musieć łazić w tę i z powrotem, kiedy jeszcze nie miałam na to zbyt dużo siły. Po prostu brałam 1,5l wody ze sobą i tyle, w zupełności wystarczało na cały dzień spędzony w Centrum Onkologii. Ważne, żeby to była woda niegazowana. Gazowane napoje niby wstrzymują na chwilę nudności, ale nie są zalecane w czasie chemioterapii.

Koc/duży szal
Niby nic, a uwierzcie mi, że to mega ważne. Raczej nie jest to obligatoryjna rzecz dla osób, które mają 40 minutową chemię, ale powyżej godzinki, kocyk staje się najlepszym przyjacielem. Po pierwsze, kroplówki nie mają temperatury naszego ciała, raczej to lekko ponad 20 stopni Celsjusza, a że kroplówki podaje się dożylnie, to płyn o takiej temperaturze jest rozprowadzany po całym ciele, czasami pewnie nawet dotykaliście skóry w okolicy wkłucia – jest po prostu zimna, po dłuższym czasie podawania takiej kroplówki może się zrobić najzwyczajniej w świecie zimno, dlatego przykrywamy się kocykiem i jest lepiej. 😉 Po drugie, bardzo często w czasie kroplówki pacjenci zasypiają, a w czasie snu temperatura naszego ciała także spada, nieraz się budziłam po 2 godzinach drzemki na chemii trzęsąc się z zimna. Po trzecie – no przytulniej jest trochę! 😉
Jeszcze w bonusie przy tym warto jest ubrać się wygodnie – w dresik, założyć ciepłe skarpetki i przede wszystkim! dosyć luźne koszulki – łatwiej jest podwinąć dzianinowy rękaw niż od koszuli garniturowej, żeby było miejsce do wkłucia, a w przypadku portu – koszulki z dosyć dużym dekoltem, albo rozciągliwe, żeby łatwo było się pielęgniarkom wkłuć jak i wyciągnąć igłę.

Poduszka
To też nieobligatoryjne, ale jeśli macie miejsce w walizce, wrzućcie sobie małą poduszkę, albo pluszaka, który Wam zrobi za poduszkę, kiedy będzie taka potrzeba. Zawsze to jakoś wygodniej i cieplej.

Wafle ryżowe
Zanim zaczną się komentarze, że tam są wióry i w ogóle to syf, to przeczytajcie ten podpunkt do końca. W czasie chemii często towarzyszą nam nudności, czy to związane z lekami samymi w sobie, czy to po prostu z podejściem psychicznym. Mi zdarzyło się w ciągu 3 godzin czasami wymiotować nawet ponad 10-15 razy (spokojnie, to przez moją durną psychikę, haha, wy tak nie musicie mieć), uwierzcie mi, że po 4 rzygnięciu nie miałam już czym wymiotować. Z pomocą przyszły mi wafle ryżowe. Poza tym, że kiedy jadłam, nie było mi niedobrze, to jak już w pewnym momencie musiałam wymiotować, to przynajmniej miałam czym – po to właśnie były mi wafle ryżowe, żeby mieć czym wymiotować.

Kanapki/coś do jedzenia
Chodzi tu o coś treściwego do jedzonka. Nie wszyscy są w stanie jeść w czasie chemii, ale ja raczej za każdym razem zjadałam np. kanapkę. Po długim czasie w kolejkach i jeszcze w czasie chemii naprawdę idzie zgłodnieć. Więc zazwyczaj na początku chemii, póki jeszcze nudności nie rozkręciły mi się na maxa zjadałam kanapkę. 😉

Guma do żucia/Miętówki
Nie, to nie po to, że w razie gdybyście spotkali swojego wybranka/wybrankę, to żeby Wam pachniało fiołkami z buzi. Po prostu gumy do żucia i miętówki typu hallsy zmniejszają nudności, przynajmniej na mnie to działało.

Zatyczki do uszu/słuchawki
Nikt nie krzyczy ani nie jest głośno na oddziale, ale jest pewien okropny dźwięk, który do tej pory jak sobie przypomnę, to wywołuje u mnie nudności – dźwięk chodzącej pompy. Niektóre kroplówki są podłączone do pompy, bo część leków po prostu musi być podawana np. wolniej, ale z dokładną prędkością. Ten dźwięk na początku jest znośny, możliwe, że nawet go nie zauważycie, ale po jakimś czasie, grrr, jest okropny! Dlatego warto sobie zapakować zatyczki do uszu, albo posłuchać muzyki przez słuchawki, skupić się na czymś innym.

Rozrywka
Często kroplówki trwają dosyć długo – w moim przypadku były to 3 godziny, dlatego jeśli nie chce się spać, warto mieć pod ręką coś, co nam zajmie czas w ciągu chemii. Ja lubiłam kolorować takie kolorowanki w kalendarzu np., ale można wziąć książkę, obejrzeć film, cokolwiek co sprawi, że szybko zleci czas. Na szczęście czasami pacjenci rozmawiają po prostu ze sobą, także to też pomaga.

Jeśli chodzi o chemioterapię związaną z pobytem w szpitalu, to tak naprawdę do tego wszystkiego trzeba dołożyć rzeczy, które przydadzą się na co dzień.

Pamiętajcie, że po każdym dłuższym pobycie w szpitalu wszystko co ze sobą mieliście, czyli poduszki, ubrania, koce – od razu wrzucajcie do prania, a siebie wpakujcie pod prysznic i dokładnie się umyjcie. W szpitalu jest trochę tych opornych na różne antybiotyki bakterii, które są niesamowicie upierdliwe i ciężko jest je wytępić, a taka poduszka to może się stać fajnym transportem dla takiej bakterii. To niby coś oczywistego, ale lepiej to podkreślić.

Myślę, że to tyle jeśli chodzi o wyprawkę. Dla części z Was mogło to się wydawać zupełnie oczywiste, ale powiem Wam, że na pierwszej chemii miałam ze sobą tylko koc i książkę, dopiero po jakimś czasie zaczęłam powiększać swoją kolekcję, haha.

Dodalibyście jeszcze coś do tej listy wyprawkowej?

Buziaki, Claudia

PS. ale mi wyszedł ten… „krótki” post, hahaha

Dzień radioterapii

Jeszcze niecałe pół roku temu napisałam pierwszego posta – „Dzień chemii”. Nie sądziłam, że będzie kolejna część z tego cyklu, no ale jednak doszło do radioterapii, więc dziś opiszę Wam jak wygląda dzień radioterapii.

Po symulacji radioterapii Wasz radioterapeuta powinien Wam powiedzieć kiedy i gdzie macie się stawić. U mnie wyglądało to tak, że po symulacji pani doktor podała mi datę i godzinę na którą mam się zjawić przy żółwiach (czyli przy zakładzie radioterapii CO w Warszawie).

W dniu pierwszej radioterapii spotkałam się z panią doktor, poinformowała mnie o skutkach ubocznych i zaleciła stosowanie kremów i witaminy A+E.

Po spotkaniu, pani doktor zaniosła moją kartę z rozpisanym planem radioterapii do miejsca w którym znajduje się aparat do radioterapii, w moim przypadku nazywa się to CLINAC V1 (to nazwa sprzętu, którym robione jest napromienianie) i takiej nazwy będę używać dalej w poście i w kolejnych postach. Takich miejsc w centrum onkologii jest kilka. Potem dostaje się karteczkę, z którą należy pójść do rejestracji, w rejestracji coś na niej piszą i trzeba zanieść ją z powrotem do swojego „Clinaca” (być może w każdym Centrum Onkologii może to się nazywać inaczej, w końcu to zależy od nazwy sprzętu 😉 ), a następnie czekać na wywołanie.

Na kolejnych radioterapiach wygląda to w ten sposób, że po prostu przychodzi się do zakładu radioterapii i rejestruje się. W CO w Warszawie do rejestracji służy taka maszyna, do której przykłada się po prostu swój identyfikator (który dostajemy podczas symulacji) i przez to „dajemy znać”, że jesteśmy na miejscu. Potem czekamy na swoją kolej.

Technik wywołuje nazwiskami. Kiedy nadejdzie nasza kolej, najpierw technicy upewniają się, że Ty to Ty, haha. Następnie przechodzi się do pomieszczenia w którym znajduje się aparat. Są tam też takie małe kabinki, w których można się rozebrać. Po zdjęciu ciuszków (od pasa w górę, od pasa w dół, zależy co macie naświetlane), idziemy do aparatu. Jak dla mnie to to wygląda trochę jak taki wielki ekspres do kawy, haha. Kładziemy się na „łóżku” i technicy wsuwają nas pod aparat. Następnie włączane są lasery, które ułatwiają technikom ułożenie ciała pacjenta dokładnie tak, jak było zaplanowane – naprowadzają też ich tatuaże, o których pisałam w poście o symulacji. Czasami idzie to szybko, czasami długo, zależy od tego co jest naświetlane, ile itp., w moim przypadku poszło bardzo szybko. Następnie technicy wychodzą z pomieszczenia i zaczyna się naświetlanie. W przypadku niektórych nowotworów, np. płuc czy piersi w czasie napromieniania pacjent może dostać sygnał, aby wziąć wdech i nie oddychać przez chwilkę – ma to na celu ochronę serca, który jest narządem krytycznym i znajduje się w polu napromieniania. Samo napromieniania wygląda mniej więcej w ten sposób:

W filmiku naświetlany jest guz mózgu i jak widzicie, pacjent ma na sobie maskę, o której też pisałam w poście o symulacji. 🙂

Maszyna nie chodzi bardzo głośno no i samo napromienianie trwa dosyć krótko – u mnie 15 minut łącznie z układaniem ciała. Napromienianie nie boli, nie jest nieprzyjemne, no i tak jak pisałam – krótko trwa. Potem można się ubrać i wychodząc należy się umówić na następny dzień na konkretną godzinkę, na którą mamy się zjawić – są to godziny od wczesnoporannych do baaardzo późnych, bo widziałam, że można się nawet na 23 umówić. Następnego dnia odbywamy taki sam proces. 😉

Co tydzień spotykamy się z radioterapeutą. W centrum onkologii wygląda to w ten sposób, że po/przed radioterapią któregoś dnia, prosi się w „Clinacu” o swoją kartę i z nią wędrujemy do miejsca, w którym przyjmuje lekarz (blok A, przychodnia na 2 piętrze). Lekarz przegląda kartę, sprawdza czy nie ma pomyłek i czy wszystko jest w porządku. Może też dać skierowanie na badanie krwi – radioterapia ma wpływ m.in. na białe krwinki, dlatego ważna jest ich kontrola.

Tak wygląda cały dzień radioterapii. Po napromienianiu można wrócić do normalnych zajęć, może nam doskwierać senność, dlatego zawsze przyda się drzemka. 😉

A jak w Waszych ośrodkach wygląda radioterapia?

Przyczyny i czynniki ryzyka zwiększające prawdopodobieństwo powstania nowotworów

To dosyć długi temat, dlatego z góry przepraszam za długiego posta. Myślę, że to dosyć ważny temat i mimo tego, że dość często poruszany, to chciałabym o tym napisać jako wprowadzenie do kolejnego posta (nie wiem jeszcze kiedy dokładnie będzie, radioterapia zaburzyła mój plan postów), czyli posta o profilaktyce różnych nowotworów nowotworów (ale nie tylko). Te punkty, które wymienię, to nic odkrywczego i dotyczy nie tylko nowotworów, ale także innych chorób.

Palenie papierosów
To chyba jest najbardziej oczywiste i najbardziej powszechnie znana informacja, że palenie papierosów zwiększa ryzyko raka. No ale jeśli już mnie trochę „znacie”, to wiecie, że na samym stwierdzeniu nie skończę. To wszystko co napiszę poniżej dotyczy zarówno palenia aktywnego jak i biernego (aktywne oczywiście dużo bardziej, niż bierne, ale mimo wszystko należy mieć w pamięci, że obie wersje palenia są bardzo szkodliwe).

Co takiego jest w papierosach?
W bibułkę zawinięty jest wysuszony liść rośliny – tytoniu. Sama roślina w sobie ma nikotynę, czyli substancję, która może spowodować uzależnienie, jednak na tym się nie kończy. Jak to każda roślina, musi być zasadzona, podlewana i oddychać sobie trochę naszym powietrzem. Żeby roślina rosła ładnie pięknie, w tych czasach potrzebne są różne „wspomagacze”, czyli po prostu nawozy. To nie są raczej naturalne substancje, tylko po prostu chemikalia. Takie rzeczy roślina pobiera i one w niej często zostają. Ponadto, w czasie przerabiania liści tytoniu na ten susz (każdy wyrób tytoniowy jest szkodliwy!), który jest w papierosach, mogą także powstać kolejne toksyczne związki. W sumie w papierosie jest kilka tysięcy takich toksycznych substancji… Takimi substancjami są: benzopiren, formaldehyd (tak, jego roztwór, to formalina), arszenik, polon (tak, ten radioaktywny pierwiastek odkryty przez Marię Skłodowską-Curie), kadm, chlorek winylu, amoniak, metanol i wiele wiele innych.

Co te związki powodują?
Zanim napiszę co i jak, myślę, że ważne jest, żebyście wiedzieli, że w naszych komórkach często powstają błędy. Jednak nasz organizm to genialna machina, która w momencie w którym taki błąd powstaje, zaraz go naprawia. Za takie naprawianie odpowiedzialne są różne geny i związki.
Kiedy do komórki wchodzi sobie taki zły związek z papierosów, działa on na kilka sposobów – albo niszczy DNA po prostu rozrywając je, albo „podaje się” za prawidłowy składnik DNA, wbudowuje się w DNA i przez to powstają mutacje. W związku z mutacjami, może dojść do niekontrolowanego wzrostu komórek i powstania nowotworu. Niektóre związki zawarte w dymie papierosowym np. arszenik uniemożliwiają naprawę błędu w DNA, przez co także mogą powstać mutacje. Przez to, że w papierosach mamy związki różnie oddziałujące na komórkę, ryzyko powstania nowotworu zwiększa się – jeden związek robi bałagan w DNA, a drugi uniemożliwia jego naprawę i voila, mamy problem!To nie jedyny wpływ na organizm palacza, związki z dymu papierosowego mogą powodować upośledzenie odporności organizmu, a także utrudnienie w usuwaniu czy neutralizowaniu toksyn.
To wszystko dzieje się na poziomie cząsteczek związków chemicznych, potem dochodzi do komórki, tkanki, organu, aż w końcu całego ciała.

Papierosy = rak płuc?
Nie. Nie tylko. Papierosy diametralnie zwiększają ryzyko powstania raka, bardzo często właśnie płuc, bo są one najbardziej „wystawione” na bezpośrednie działanie dymu papierosowego, jednak te związki z papierosów nie zostają w płucach, wnikają one do organizmu, są transportowane i mogą dostać się w większość zakamarków naszego ciała. Oczywiście to, że ktoś ma raka płuc, czy inny nowotwór, nie oznacza od razu, że palił – często niestety zdarza się, że ludzie potrafią mówić „no, ma raka, pewnie palił jak smok, sam sobie taki los zgotował”.

Poza rakiem płuc, palenie papierosów może powodować aż 12 różnych nowotworów:

  • nowotwory jamy ustnej i gardła,
  • rak trzustki,
  • rak wątroby,
  • rak przełyku,
  • rak żołądka,
  • rak nerki,
  • rak jelita grubego,
  • rak jajnika,
  • rak pęcherza moczowego,
  • rak szyjki macicy,
  • białaczka,
  • rak krtani.

Poza nowotworami palenie papierosów powoduje też inne choroby – serca i płuc.

„Palę tyle lat i nic mi nie jest”
Zdarza się usłyszeć coś takiego od palacza, albo zapytani czemu palą, ze śmiechem odpowiadają „dokarmiam raka”. Żarty żartami, ale taka jest prawda. Nowotwór nie rozwinie się z dnia na dzień. Czasami to są lata, oczywiście zdarzają się nowotwory o bardzo szybkim przebiegu, ale mówię teraz o tych związanych stricte z paleniem papierosów. Trwa to tak długo, ponieważ mimo wszystko organizm stara się bronić przed szkodliwym wpływem papierosów.

Zanieczyszczenie powietrza
Jak już jesteśmy przy syfie, który wdycha się z papierosów, to płynnie przejdę do syfu, który wdychamy niestety niezależnie od tego czy tego chcemy czy nie. Tu będzie krótko i na temat.
Zanieczyszczenie powietrza to ogromny, światowy problem, który ma tak szeroki zakres negatywnego działania, że można na ten temat książki pisać.
W powietrzu można znaleźć różne związki – dwutlenek siarki, tlenki azotu, ołów, pyły zawieszone i znowu ten nieszczęsny benzen.Zanieczyszczenia z powietrza na takiej samej zasadzie działają jak związki zawarte w papierosach, na szczęście jest to w dużo mniejszej skali niż papierosy, ale mimo wszystko jest to ogromny problem, szczególnie dlatego, że nie jest to często zależne od zwykłego szarego człowieka, bo tu przyczynami są głównie różne rodzaje przemysłu.

Alkohol
Spokojnie, nie każdy, kto pije alkohol jest skazany na nowotwór, jednak pewne nowotwory pojawiają się częściej u osób nadużywających alkoholu.
Alkohol wydaje się małym problemem, albo nawet wcale nie wydaje się problemem. Nie będę mydlić oczu i mówić, że picie okazjonalne nie jest złe, bo niestety, ale jest. Oczywiście picie non stop, jest duuuuuuuużo gorsze z tego względu, że do wyniszczenia organizmu dochodzi dużo dużo szybciej.

Skąd bierze się negatywny wpływ alkoholu?
Kiedy wypijemy alkohol, musi on jakoś być przetworzony i usunięty z organizmu. Etanol, czyli główny składnik wina, wódki i wszystkich innych rodzajów trunków jest przetwarzany w naszym organizmie w aldehyd octowy, a następnie w kwas octowy. Najbardziej toksycznym związkiem z tych trzech dla nas jest właśnie aldehyd octowy. Przedawkowanie etanolu objawia się oczywiście szeregiem objawów, czyli po prostu kacem, jego powodem jest właśnie nagromadzenie aldehydu octowego.
Aldehyd octowy może powodować uszkodzenie DNA komórek, a także upośledzać procesy naprawy komórek. Ponadto może powodować zwiększanie się ilości komórek wątroby, dużo szybsze niż normalnie, może też powstać marskość wątroby, przez to, mogą zostać pominięte wszelkie błędy i powstawać wadliwe komórki, które mogą prowadzić do powstania nowotworu.
Alkohol może także zwiększać poziom niektórych hormonów, np. estrogenów. Zbyt wysoki poziom estrogenów może powodować raka piersi.
Poza tym alkohol może powodować powstawanie wolnych rodników, o których pisałam Wam w poprzednim poście.

Jakie nowotwory są powiązane z nadmiernym piciem alkoholu?

  • nowotwory jamy ustnej i gardła,
  • rak krtani,
  • rak przełyku,
  • rak piersi,
  • rak wątroby,
  • rak jelita grubego.

„Jak to alkohol jest zły, przecież np. w winie jest resweratrol!”
Resweratrol to związek, który jest antyoksydantem. To prawda, że jest to wspaniały związek, który zmniejsza ryzyko powstawania np. chorób sercowo – naczyniowych, czy nowotworów. Jednak niestety resweratrol nie jest super wymówką do nadużywania alkoholu – w czerwonym winie znajduje się go ok. 2mg na 1 litr wina, więc nie jest to jakoś super dużo.

Otyłość
Niesamowity problem, niestety nie do końca przez wszystkich dostrzegany. Otyłość to nie tylko problem dotyczący nowotworów. Dotyczy to też schorzeń hormonalnych, układu kostno-stawowego, chorób sercowo – naczyniowych, chorób układu pokarmowego i tak dalej i tak dalej…
Powodów otyłości jest cała masa, są to przyczyny związane z jakimiś chorobami, ale też po prostu z nadmiernym jedzeniem, niezdrowym jedzeniem, jak zwał, tak zwał.

Jest kilka nowotworów, które mają związek z otyłością:

  • rak przełyku,
  • rak piersi (po menopauzie, wyjaśnię to zaraz) – rak trzustki,
  • rak nerki,
  • rak jelita grubego,
  • rak endometrium.

Już wyjaśniam o co chodzi z tym rakiem piersi po menopauzie. Tkanka tłuszczowa, wytwarza wiele związków. W tym hormony – estrogeny. Istnieją pewne nowotwory u kobiet, których powstanie jest zależne od dużej ilości estrogenów. Takimi nowotworami są rak piersi i rak endometrium (trzonu macicy). Nadmiar tkanki tłuszczowej -> wytwarzanie zbyt dużej ilości estrogenów -> rak piersi/endometrium. Po menopauzie to szczególnie się odznacza, ponieważ przed menopauzą poziom hormonów płciowych u kobiet jest zmienny w trakcie cyklu, raz jest niższy, raz wyższy, a po menopauzie jest stały i do tego w przypadku otyłości, dochodzi jeszcze trochę tych estrogenów, więc jest jeszcze wyższy niż powinien.

Jak już mówimy o hormonach, to przy okazji napiszę Wam jeszcze o antykoncepcji hormonalnej – tu też krążą pogłoski, że może zażywanie hormonów powodować powstawanie nowotworów. Otóż z jednej strony tak – zwiększone jest ryzyko powstania raka piersi i raka szyjki macicy, ale z drugiej strony zmniejszają ryzyko powstania raka jelita grubego, raka trzonu macicy, raka jajnika, a także nowotworów układu limfatycznego i krwiotwórczego. Dla zainteresowanych – tu praca naukowa, która jest źródłem tej informacji.

Komórki tłuszczowe mogą także „przyciągać” komórki odpornościowe do różnych organów. Pamiętajmy, że tkanka tłuszczowa w przypadku otyłości nie gromadzi się tylko pod skórą, ale także wokół narządów. Te przyciągnięte komórki odpornościowe mogą powodować ich przewlekły stan zapalny, który może zwiększać ryzyko powstania nowotworu.

Brak aktywności fizycznej i niezdrowa dieta
To kolejny punkt, który można by było rozpisać na całą książkę, no i tak jest – jest cała masa książek na ten temat.
Jeśli chodzi o aktywność fizyczną, nie chodzi tu o maratony, czy codzienne ćwiczenia na siłowni. W tych czasach wybierana jest winda zamiast schodów, samochód, zamiast roweru, na spacer chodzi się raz na chiński rok. Sama tak robiłam przed chorobą, więc doskonale wiem jak to jest. Już nawet odkurzanie, czy praca w ogródku jest jakimś rodzajem aktywności fizycznej. Warto urozmaicić innymi aktywnościami, ale już samo wejście po schodach, spacer, jest już jakimś krokiem w przód. Kiedy tak spędzamy całe dnie na kanapie, czy w pracy przed komputerem, zwiększamy ryzyko powstania otyłości, chorób sercowo naczyniowych, chorób układu kostnego i stawowego, a nawet ryzyko depresji (w czasie ćwiczeń uwalniane są hormony szczęścia), no i oczywiście te wszystkie schorzenia mogą prowadzić do przewlekłych stanów zapalnych a to często też do nowotworów. Nowotwory powiązane z brakiem aktywności fizycznej, to np. rak piersi (po menopauzie, tak, jak się domyślacie ma to też związek z tkanką tłuszczową), rak jelita grubego, rak trzonu macicy.

Jedzenie… coś co uwielbiam, moje hobby – gotowanie i jedzenie. Chipsy, wszelkie napoje typu cola, słodycze, cukier, pełne antybiotyków mięso i caaaała masa innych rzeczy, to zło. Wiadomo, że w tych czasach nie da się zupełnie wyeliminować wszystkiego złego, można jedynie ograniczyć. Nawet jakby samemu hodować zwierzęta, czy warzywa i owoce, to i tak są one narażone na skażone powietrze, glebę, wodę. Tego się nie ominie, no ale coraz więcej jest już produktów bio, więc chyba idziemy w dobrą stronę. W jedzeniu jest cała masa niezdrowych, sztucznych substancji – warzywa i owoce są spryskiwane środkami chemicznymi, żeby dłużej wyglądały na świeże, mięso jest pełne antybiotyków, w chipsach, zupkach chińskich mamy uzależniający, słynny wzmacniacz smaku – glutaminian sodu, w coli i innych podobnych napojach mamy słodzik – aspartam. To wszystko to sztuczne związki, które wpływają negatywnie na naszą gospodarkę hormonalną, na komórki, na powstawanie stanu zapalnego, a przez to oczywiście zwiększa się ryzyko powstawania nowotworów.

Być może słyszeliście też o tym, że jedzenie grillowane jest bardzo szkodliwe. To niestety prawda. Tak, wiem, mi też leci ślinka na samą myśl o karkówce z grilla. Szkodliwość wynika z tego, że kiedy kładziemy takie mięsko na grilla, ono tam sobie się smaży wygląda przecudownie, zarumienione, lekko zwęglone, no i właśnie to jest błąd – w czasie grillowania powstają związki – policykliczne węglowodory aromatyczne, w tym np. benzopiren, dokładnie ten sam, o którym pisałam przy okazji papierosów, problem w tym jest taki, że kiedy jemy taką pyszną karkóweczkę z grilla, przyjmujemy te policykliczne węglowodory aromatyczne w bardzo skondensowanej postaci. Występują one też w powietrzu, ale nie oddziałują one aż bezpośrednio na nasz organizm jak jedzenie z grilla. Weganie i wegetarianie też nie powinni czuć się bezpiecznie – to samo dotyczy warzyw z grilla, na szczęście w dużo mniejszym stopniu. Spokojnie, nie musicie od razu wstawać od komputera i wyrzucać grilla na śmietnik, można dalej sobie grillować, tylko trzeba wiedzieć jak – przede wszystkim dodawajcie przyprawy, które słyną z tego, że są antyoksydantami, np. kurkumę, kolendrę, imbir, rozmaryn – marynowanie steka w marynacie z ziołami znacznie obniża poziom policyklicznych węglowodorów. Jeśli chodzi o samo grillowanie – nie kładźcie jedzenia na ogień! Najlepiej grillować jest warzywa i ryby – po upieczeniu zawierają mniej szkodliwych substancji. Dobra, bo już mnie ponosi, to nie blog kulinarny, haha. Lecimy dalej!

Infekcje, wirusy, promieniowanie UV
Zacznę od końca – promieniowanie UV. Mamy dwa rodzaje tego promieniowania (właściwie trzy, ale to trzecie nie dociera do powierzchni Ziemi) – UVA (dociera głęboko w warstwy skóry, powoduje jej starzenie) oraz UVB (odpowiedzialne za większość poparzeń słonecznych). Zbyt duża ilość oparzeń słonecznych może zwiększać ryzyko np. czerniaka, czyli nowotworu skóry. Oczywiście promieniowanie UV ma też swoje zalety, którymi jest wytwarzanie witaminy D, o czym pisałam Wam w poście o medycynie alternatywnej, no ale jak we wszystkim, trzeba znać umiar.

Jeśli chodzi o infekcje, być może powinnam od tego w ogóle zacząć, bo tak wszędzie piszę o przewlekłym stanie zapalnym i nie wyjaśniłam o co chodzi. Weźmy na tapetę np. płuca. W płucach mamy szereg barier chroniących nasz organizm przed infekcjami – śluz, rzęski. Mamy sobie pacjenta, który pali dużo papierosów i przychodzi z kaszlem. Kaszel w tym przypadku może być ewidentnie spowodowany dymem papierosowym, a nie np. bakteriami. Dym papierosowy jest tu czynnikiem drażniącym. Jeśli pacjent nie przestanie palić, może dojść do tego, że te bariery, które nas chronią (śluz itp.) zostaną zniszczone, wręcz może dojść do tego, że zmieni się kompletnie rodzaj komórek. Taki proces nazywany jest metaplazją. Nowy rodzaj komórek nie będzie już kompletnie odporny na infekcje bakteryjne itp., będzie to po prostu taka „dziura”, która umożliwi drobnoustrojom wniknąć do naszego organizmu i spowodować przewlekły stan zapalny. Takie ciągłe zmiany komórek i ciągły stan zapalny to coś niefizjologicznego, komórki wariują, nie wiedzą co się dzieje i tracą czujność jeśli chodzi o kontrolowanie powstawania potencjalnych nowotworów. Prowadzi to właśnie do ich powstania.
Nie tylko chodzi o przewlekły stan zapalny pod punktem „infekcje”. Pewne bakterie i wirusy mogą zrobić takiego spustoszenia, że mogą powstać mutacje, a przez to nowotwory, ale także mogą powodować właśnie przewlekły stan zapalny. Oczywiście nie każda infekcja, które opiszę powodują nowotwór. Do tego trzeba wielu innych czynników.

Takie infekcje to:

  • bakteria Helicobacter Pylori – infekcja najczęściej w żołądku, mogą powstać wrzody żołądka, a potem przez np. niewyleczenie infekcji, stan zapalny i niestety nowotwór.
  • wirus Epsteina-Barr – wirus może wywoływać mononukleozę zakaźną, jest związany także z chłoniakiem Burkitta (występujący głównie w Afryce), a także z chłoniakiem Hodgkina (uprzedzam pytania – nie miałam mononukleozy zakaźnej 😀 ).
  • wirus HIV – powoduje AIDS (tak, HIV i AIDS to nie to samo, nie u każdego zarażonego wirusem HIV rozwija się AIDS), tu mamy kilka nowotworów, które są związane z tym wirusem – mięsak Kaposiego, chłoniaki nieziarnicze, rak szyjki macicy.
  • wirusy HBV i HCV – czyli wirusy powodujące wirusowe zapalenie wątroby typu B i C. Są one powiązane z powstawaniem raka wątroby oraz chłoniaków nieziarniczych.
  • wirus HPV – ostatnio bardzo nagłośniony problem, jest to wirus brodawczaka ludzkiego, jest wiele jego odmian, nie każda powoduje nowotwór. Wirus ten jest powiązany z powstawaniem raka szyjki macicy. O tym świetnie opowiedzieli chłopaki z kanału Najprościej Mówiąc, poniżej możecie obejrzeć filmik o tym właśnie wirusie i nowotworze.

Pamiętajcie, że nie każde zakażenie powyższymi drobnoustrojami może powodować nowotwór, nie popadajmy w panikę. Powstanie nowotworu nie jest takie proste jak nam się wydaje, po drodze musi zawieść wiele systemów obronnych.
Te drobnoustroje same w sobie nie są nosicielami nowotworów czy coś takiego. Nowotworem nie da się zarazić. Nowotwór może powstać przez przewlekły stan zapalny, albo np. przez wniknięcie wirusa do komórki – wirus ten może przeszkodzić w podziale komórki, czy w procesach naprawczych DNA, przez co mogą powstać nowotwory.

Polecam Wam też kolejny filmik chłopaków z Najprościej Mówiąc o tym jak powstają nowotwory:

Wiek i geny
Wraz z wiekiem procesy naprawcze DNA w naszych komórkach są coraz słabsze. Coraz więcej jest błędów, które są omijane i przez to pewne nowotwory mają tendencję do rozwijania się w starszym wieku – rak płuc, rak piersi i rak prostaty – to najczęstsze nowotwory występujące u starszych ludzi. To jest niestety czynnik, którego nie da się uniknąć.Jeśli chodzi o geny, to pisałam o tym w poście na temat faktów i mitów o nowotworach, więc serdecznie zapraszam do zapoznania się z tym postem.

Pewnie część z Was zastanawia się dlaczego brakuje podpunktu związanego z rakotwórczym działaniem radioterapii, czy niektórych badań obrazowych i leków – o tym napiszę przy okazji postów o radioterapii samej w sobie. 🙂

Standardowo, jeśli popełniłam jakiegoś babola, proszę o napisanie w komentarzu, chociaż pisałam tego posta kilka godzin bardzo uważnie, więc mam nadzieję jednak, że tego nie zrobiłam, haha.
Oczywiście też jeśli macie jakieś pytania, śmiało piszcie w komentarzach, chętnie odpowiem. Proszę jedynie o pytania związane z tematem nowotworów, leczenia itp., bo na pytania o studia, czy o to jak zdać dobrze maturę nie odpowiadam, to nie jest tematyka mojego bloga, trzymajmy się tego, bardzo proszę. 😉

Każdy z tych punktów, które wymieniłam mają jakiś wpływ na powstawanie nowotworów. Jednak nie przesadzajmy z podejrzeniami, wszystko w granicach rozsądku – nie każda zjedzona przypalona karkówka ma sprawić, że zapłaczecie się na śmierć, bo wyczytaliście w internecie, że grillowane mięso powoduje nowotwory – podejdźmy do tego wszystkiego z głową.

Pamiętajcie, że pewnych czynników nie da się wyeliminować, ale te, które możemy, warto jest wyrzucić ze swojego życia. Papierosy, alkohol, śmieciowe jedzenie. Oczywiście nikt nie jest święty. Sama lubię wypić sobie winko, od czasu do czasu zjeść coś mało zdrowego, jechać windą na 3 piętro, a nie iść schodami, przyznaję bez bicia, jednak teraz mam troszkę inne podejście do tego wszystkiego niż przed chorobą – trochę zmieniłam nawyki żywieniowe i związane z aktywnością fizyczną. Wiecie dlaczego? Bo dopóki jest dobrze, to jest dobrze, zajadamy się chipsami, krążymy między pracą czy uczelnią a kanapą w domu, kiedy boli nas głowa faszerujemy się lekami zamiast pójść na spacer się dotlenić, ale kiedy przychodzi moment tak ciężkiej choroby, jaką jest nowotwór, zaczynamy rozmyślać „a mogłam tego nie jeść” „mogłam częściej chodzić na spacery” „mogłam już dawno rzucić palenie”.

Nie pozwólcie, żeby to choroba była dla Was motywacją zmiany stylu życia, zacznijcie już teraz, bo jeśli przyjdzie choroba (oby nie przyszła wcale), to będzie niestety trochę za późno.

Symulacja radioterapii

W poprzednim poście mogliście przeczytać, że muszę jednak mieć radioterapię. Zanim rozpocznie się to leczenie trzeba mieć symulację – właśnie po to wczoraj byłam w Centrum Onkologii. Dowiedziałam się, że moja radioterapia będzie trwała około 4 tygodni i pierwsze naświetlanie mam 16.05. Chemioterapię zostawiam za sobą i teraz na blogu zaczynam cykl wpisów na temat radioterapii – o co w tym chodzi, skutków ubocznych itp.. Troszkę zbierałam informacji od Was też na ten temat już od dawna, bo pisaliście mi, że chcielibyście o tym przeczytać, przejdę to teraz na własnej skórze, więc jeszcze lepiej postaram się to wszystko Wam opisać.

Na Facebook’u i Instagramie, ale też jak widzicie tu – dodałam zdjęcie żółwi. Nie bez przyczyny. W zakładzie radioterapii Centrum Onkologii w Warszawie pływają sobie żółwie. Mają na celu chyba uspokoić pacjentów i trochę dać rozrywki, mimo tego, że nie są żwawe, tylko leniuchują, jak to na żółwie przystało. No ale przejdźmy do konkretów.

 Teraz po kolei… czym tak w skrócie jest radioterapia.

Radioterapia to jedna z metod leczenia nowotworów złośliwych. W radioterapii wykorzystywane jest promieniowanie X, jest to promieniowanie jonizujące. Oznacza to, że w naświetlonej tkance powstają jony (czyli tak na chłopski rozum pierwiastek bez elektronu, elektron to taka składowa pierwiastka). Ten elektron z pierwiastka musi się gdzieś podziać, no i tu się dzieje cała magia. Takie wolne elektrony tworzą wolne rodniki, czyli bardzo niestabilne cząsteczki, które są baaaardzo aktywne chemicznie. Pewnie słyszeliście już kiedyś o wolnych rodnikach – że są one szkodliwe, bo psują DNA w komórkach. No i właśnie o to chodzi. Wolne rodniki docierają do DNA komórek nowotworowych i po prostu niszczą je, w związku z czym, cała komórka jest już do niczego i po prostu ulega zniszczeniu. To promieniowanie uszkadza szybciej komórki nowotworowe niż te zdrowe, dlatego to zjawisko wykorzystano właśnie w celu leczenia nowotworów.

Pojedyncze naświetlanie trwa kilka, kilkanaście minut, ale takie naświetlania należy powtarzać. Zależnie od nowotworu, od miejsca naświetlania i wielu innych czynników ustala się dawkę promieniowania, która jest wyrażana w Grejach (Gy). W przypadku mojego nowotworu dawka całkowita w trakcie całej radioterapii to około 30Gy. Nie można podać takiej dawki w ciągu jednego naświetlenia. Jednorazowe naświetlenie to dawka od 1,8 – 2,5 Gy (to też zależne jest między innymi od obszaru naświetlania itp.), dlatego łatwo policzyć ile będzie się miało dni naświetlania. Dawkę całkowitą należy podzielić przez dawkę frakcyjną (jednorazową). U mnie wychodzi 17 dni (zakładając najniższą dawkę), ale należy pamiętać, że naświetlania robi się 5 dni w tygodniu bez weekendów.

O skuteczności, efektach ubocznych i innych ważnych rzeczach będę pisała w kolejnych osobnych postach. Dziś zajmiemy się tym, czym jest symulacja radioterapii.

Symulacja polega na dokładnym wymierzeniu obszaru naświetlania – napromienianie musi być za każdym razem w tym samym miejscu, wymierzanie polega po prostu na tym, że kładziemy się na stole, nad którym jest taka jakby duża okrągła lampa, która ma jakieś różne cyferki i kreski, potrzebne technikom do wymierzenia wszystkiego. Naświetlanie musi być bardzo dokładne. Między innymi przez to pacjenci są tatuowani. Tak, dobrze przeczytaliście. W czasie mierzenia tego obszaru, technicy rysują krzyżyki markerem na ciele, trzy, cztery, różnie to bywa. Wszystko zależy od obszaru napromieniania między innymi. Potem w środku krzyżyka robi się permanentny tatuaż. Nie jest to bardzo bolesne, ale trochę nieprzyjemne. W teorii podobno można się na to nie zgodzić, ale mnie się o zdanie nikt nie pytał, haha. 😉 Niestety to nie jest tak jak sobie wyobrażacie, że zasiada wytatuowany przypakowany facet w czarnych nitrylowych rękawiczkach ze sprzętem do robienia tatuaży i robi Wam dziarę. Zamiast tego przychodzi przemiła pani pielęgniarka, która robi tatuaż po prostu pojedynczą igłą. Tatuaż to po prostu pojedyncza kropka, z daleka wygląda po prostu jak pieprzyk. Prosiłam o wytatuowanie wielkiego smoka, ale pani pielęgniarka nie była skora do tego niestety, hahaha. Poniżej macie zdjęcia moich trzech tatuaży. Jeden – przy bliźnie po biopsji otwartej, to miejsce naświetlania. Po bokach pod pachami tatuaże służą po to, żeby laser wyznaczył linię, żeby potem łatwiej było zrobić symetrię.

Następnym krokiem w symulacji jest kontrolna tomografia, bez kontrastu. Nie zawsze jest to potrzebne. Zależy to od miejsca naświetlania. Generalnie w tym czasie technicy przesuwają pacjentem po stole tak, żeby było równo, ładnie, pięknie. 😉

W niektórych przypadkach konieczne jest zrobienie maski. Maskę robi się po prostu przykładając do pacjenta taką siatkę na ciepło, dopasowuje się ona do ciała. Co każde naświetlenie nakłada się taką maskę, przyczepia się ją do stołu po to, aby pacjent się nie ruszał. Wiadomo, że każdy zagwarantuje, że się nie będzie ruszać, ale są też mimowolne ruchy ciała, przed nimi właśnie chroni maska. To czy będzie maska czy nie, zależy m.in. od obszaru naświetlania.

na-czym-polega-radioterapia
źródło: https://www.zwrotnikraka.pl/na-czym-polega-radioterapia/

Na tym polega symulacja. Nie trwa to długo. Mi w sumie zeszło 1,5h w szpitalu, więc też schodzi raz, dwa. W tym czasie też lekarz prowadzący powinien Was poinformować kiedy dokładnie macie pierwsze naświetlanie i powinniście mieć zrobione zdjęcie i wyrobiony identyfikator. Niekiedy trzeba powtórzyć symulację, ale to już zależy od lekarza.

Radioterapia jest bezbolesna, nie leje się krew i przede wszystkim jednorazowe naświetlenie trwa bardzo krótko. O tym jak wygląda sam dzień radioterapii napiszę Wam za 2 tygodnie, bo wtedy radioterapię rozpoczynam.

A jak wyglądała Wasza symulacja radioterapii?

O opiece stomatologicznej u pacjentów onkologicznych

Czas poruszyć bardzo ważny temat, o którym niewielu chorych wie, a i lekarze nie zawsze o tym wspomną – opieka stomatologiczna w czasie leczenia.

Tak jak pisałam już wieeele razy, chemioterapia wpływa nie tylko na nowotwór, ale też na cały organizm – w tym jamę ustną. Mowa tu też o radioterapii okolic głowy i szyi. O pieczeniu jamy ustnej już pisałam posta, możecie go przeczytać tu, ale tego jest dużo dużo więcej.

W tym poście opiszę Wam, dlaczego tak ważne jest chodzenie do stomatologa przed, w trakcie i po chemioterapii (ale też po radioterapii, będę odnosić się głównie do chemii, bo z tym mam najwięcej wspólnego, ale większość pokrywa się w obu przypadkach).

Zacznijmy od tego jak wpływa leczenie onkologiczne na jamę ustną.

Poza tym, że w związku z upośledzeniem funkcji szpiku kostnego dochodzi do zmniejszenia liczby białych krwinek (odpowiedzialnych za odporność), ale też erytrocytów i płytek krwi, czyli jesteśmy bardziej podatni na infekcje, to niektóre rodzaje chemioterapii są toksyczne dla tkanek jamy ustnej.

Wszystkie problemy jamy ustnej z jakimi mogą się spotkać pacjenci onkologiczni mogą utrudnić leczenie – poza tym, że pacjent ma gorsze samopoczucie, to jeszcze mogą wyjść poważniejsze problemy, które mogłyby spowodować przesunięcie chemii. Najczęstsze problemy to:

  • Stany zapalne błony śluzowej – może im towarzyszyć ból i pieczenie jamy ustnej, przez to też traci się apetyt, ponieważ jedzenie sprawia nam po prostu ból.
  • Infekcje bakteryjne, wirusowe, grzybicze – mogą prowadzić do stanów zapalnych błony śluzowej, są spowodowane głównie tym, że w trakcie leczenia onkologicznego jest bardzo obniżona odporność (trochę więcej o tym w poście o badaniach krwi), ale też uszkodzeniem błony śluzowej.
  • Suchość błony śluzowej jamy ustnej – utrudnia to jedzenie, mówienie, ale też zwiększa ryzyko uszkodzenia błony śluzowej jamy ustnej, a co za tym idzie – infekcji, a także próchnicy.
  • Ból jamy ustnej spowodowany wpływem leków (przede wszystkim grupy leków nazywanych alkaloidami Vinca/barwnika różyczkowego – winkrystyna i winblastyna np.) na nerwy (neurotoksyczność).
  • Szczękościsk – dotyczy radioterapii okolic głowy i szyi, w jej wyniku mięśnie tracą elastyczność.

Jak widać trochę tego jest, a to tylko jama ustna, nasilenie i czas trwania danych problemów jest bardzo indywidualny, zależy od pacjenta, ale też od sposobu i metod leczenia. Te skutki uboczne nie należą do najprzyjemniejszych, uwierzcie mi na słowo – czasami boli tak, że ciężko jest mówić, albo jeść. Najgorzej jest na etapie, kiedy jest się już naprawdę na maxa głodnym, ale nie da się nic zjeść bo to boli. Na szczęście można temu zapobiec, wiadomo, czasami nawet profilaktyka nic nie daje – u mnie niestety się nie udało, ale przezorny zawsze ubezpieczony!

Przed leczeniem

Najlepiej, jeśli to możliwe, pójść do stomatologa miesiąc przed rozpoczęciem leczenia – wiadomo, że czasami nie ma się aż tyle czasu, bo zazwyczaj od diagnozy do pierwszego kroku w leczeniu mija krótka chwila i często nie ma na to aż tyle czasu, ale nawet jeśli to kilka dni i uda Wam się wcisnąć wizytę u stomatologa, to na pewno warto jest skorzystać.

Dlaczego tak długo przed chemią/radioterapią należy wybrać się do stomatologa? Przede wszystkim dlatego, że stomatolog musi mieć wystarczająco dużo czasu na wdrożenie leczenia w razie potrzeby, a także potrzeba czasu na zagojenie się ran/miejsca leczonego.

Trochę zaczęłam od tyłka strony, bo nie napisałam w ogóle dlaczego trzeba pójść do dentysty PRZED leczeniem.

Nie ukrywajmy – do dentysty zazwyczaj chodzi się już jak coś boli, albo żeby usunąć zęba, niewiele osób chodzi regularnie, dlatego jest możliwe, że macie coś do leczenia – w trakcie chemioterapii może się pogorszyć sytuacja, zrobi się większy ubytek, coraz większy ból zęba i wiele wiele innych, a wtedy niestety powinno się odstąpić od leczenia np. zęba, bo trzeba przekładać kolejne chemie itp..

Jeśli macie radioterapię i naświetlana będzie głowa i szyja i macie aparat stały na zębach, warto się dowiedzieć, czy nie powinniście go zdjąć na czas leczenia.

Ponadto stomatolog może Wam polecić wszelkie specyfiki jakie możecie stosować w trakcie chemii, tak w ramach profilaktyki.

W trakcie leczenia.

Dziąsła i zęby stają się bardzo delikatne w trakcie chemii. Jest kilka rzeczy, które należy wiedzieć. Na pewno to, że trzeba zmienić szczoteczkę, na najbardziej miękką jaką możecie znaleźć. Poza tym, pasta do zębów nie powinna być zbyt… miętowa? Haha. Chodzi o to, żeby po prostu kupić sobie jakąś pastę do zębów, która jest przeznaczona do wrażliwych zębów. Poza tym pisałam trochę o różnych płukankach i sposobach radzenia sobie z różnymi bólami, problemami jamy ustnej w trakcie chemii, możecie o tym przeczytać w tym poście.

Jeśli coś dzieje się poważniejszego niż jakieś bóle i sposoby „domowe” nie dają rady, skonsultujcie sprawę ze swoim onkologiem – najlepiej, żeby stomatolog dostał zielone światło od lekarza prowadzącego, wtedy będzie wszystko bezpiecznie i ładnie.

KONIECZNIE powiedzcie swojemu stomatologowi o tym, że jesteście w trakcie leczenia onkologicznego!!! Nie każdy zapyta, a to bardzo ważne.

Na pewno NIE WOLNO usuwać zębów w trakcie leczenia onkologicznego (w bardzo wyjątkowych sytuacjach można) – a to wda się infekcja, a to pojawi się małopłytkowość, przez którą możecie stracić bardzo dużo krwi, do tego stopnia, że może być stan zagrożenia życia.

W trakcie leczenia onkologicznego dentysta ma trochę związane ręce, chyba, że to jakaś bardzo poważna sprawa i po prostu TRZEBA się tym zająć już teraz, dlatego tak ważna jest profilaktyka.

Ponadto, w przypadku radioterapii, dobrze jest zapytać swojego stomatologa o nakładki na zęby, na które nałożyć można żel Elmex i nadkładać tak przygotowane nakładki na czas naświetlania, jeśli obszar obejmuje głowę i szyję.

W międzyczasie warto jest też odwiedzić stomatologa tak w razie czego, żeby nawet tylko spojrzał, czy wszystko jest w porządku.

Ponadto zapraszam Was do przeczytania komentarza Gabrieli pod tym postem – to studentka stomatologii, która opisuje jak to wygląda ze strony stomatologów, jeśli chodzi o leczenie pacjentów onkologicznych. 🙂

Po leczeniu.

Ja poleciałam 3 tyg. po ostatniej chemii do stomatologa, to trochę za wcześnie, ale ja mam troszkę problemów z dziąsłami. Normalnie powinno się poczekać na moment kiedy ma się lepsze wyniki krwi. Z początku może być lekka leukopenia i wtedy trzeba na siebie uważać, ale od pewnego momentu leukocyty powinny zacząć wzrastać (jeśli nie, to zgłoście to swojemu lekarzowi) i wtedy już można sobie bezpiecznie wybrać się do stomatologa – w razie czego warto jest mieć przy sobie najnowsze wyniki badania krwi (o badaniach krwi więcej przeczytacie tu), żeby stomatolog sobie zerknął czy może działać. 😉

Po radioterapii głowy i szyi regularne wizyty u stomatologa to według mnie konieczność. Jak tylko skończycie leczenie zapytajcie swojego onkologa kiedy możecie wybrać się do dentysty.

Pamiętajcie, że nie wystarczy, że pójdziecie kilka razy w roku do stomatologa i tyle, chemioterapia i radioterapia mają skutki uboczne pojawiające się po wielu latach nawet, więc warto jest korzystać z pomocy stomatologa regularnie!

Bardzo ważna jest współpraca lekarza prowadzącego i stomatologa – najlepiej jeśli stomatolog ma do czynienia z pacjentami onkologicznymi. Zapytajcie swojego onkologa, czy kieruje swoich pacjentów do konkretnego dentysty, wtedy macie pewność, że traficie w dobre ręce. Oczywiście nie jest to konieczność, każdy stomatolog powinien Wam potrafić pomóc.

Tu też apel do osób niechorujących – naprawdę, stomatolog nie gryzie! Lepiej kontrolować i zapobiegać niż leczyć, dlatego od czasu do czasu warto jest zadbać o swoje ząbki u dentysty i dbać o nie na co dzień.

Dziękuję mojej kuzynce Ani – pani stomatolog, która sprawdziła czy nie popełniłam żadnego babola. 😀

Miłej niedzieli!

Fakty i mity

„Nowotwór = rak” – MIT

Wiele osób stosuje te terminy zamiennie, wydaje mi się, że już nawet w potocznie weszło wszystkim w nawyk używanie terminu rak jako większość chorób onkologicznych. Wyjaśnię Wam o co w tym chodzi.

Nowotwór to jest taka nieprawidłowa tkanka, która może powstać nawet z jednej nieprawidłowej komórki naszego organizmu – ta komórka dzieli się niekontrolowanie w wyniku mutacji np. niektórych genów. Te mutacje nie są od nas zależne, są jedynie czynniki, które zwiększają ryzyko takich mutacji, dlatego najlepiej je ograniczać (jeśli chcecie to napiszę też pościk na ten temat). Wyróżniamy nowotwory łagodne i złośliwe. Nie wszystkie leczy się chemioterapią, czy radioterapią. Nowotworów jest cała masa.

Rak jest to grupa nowotworów, które powstają z tkanki nabłonkowej! Jest to jedna z grup nowotworów złośliwych. Są to np. raki płaskonabłonkowe, gruczolakoraki (tu należy np. rak sutka). Tu leczenie wygląda tak, że pacjent poza chemioterapią, radioterapią jest też poddawany zabiegowi chirurgicznemu, w którym wycina się guza (albo zmniejsza się go).

Jak widzicie, nie każdy nowotwór jest rakiem, ale każdy rak jest nowotworem. Używanie tych pojęć zamiennie jest BŁĘDNE!

Chłoniak Hodgkina wywodzi się z komórek krwi, a nie komórek nabłonkowych, więc jest nowotworem. Kiedy pisaliście do mnie wiadomości, czy komentarze i używaliście terminu „rak”, nie poprawiałam Was, nie poprawiam też nikogo jeśli w rozmowie ze mną użyje tego określenia, ponieważ przyjęło się w języku potocznym, że mówi się tak, a nie inaczej, dlatego nie złoszczę się ani nie obrażam na kogoś kto tak mówi, haha.

„Jak ktoś w rodzinie miał nowotwór, to ja też będę go mieć” – FAKT i MIT

5-10% nowotworów jest dziedziczne. Jednak nie jest to tak, że jak np. babcia miała raka trzustki, to ja będę miała chłoniaka Hodgkina. Nie. Są to zupełnie inne rodzaje nowotworów, o zupełnie innym pochodzeniu.

Nie sam nowotwór jest dziedziczny, a po prostu zwiększone ryzyko na nie.

Dziedziczne nowotwory, to np. rak piersi, jednak tu też jest kilka rodzajów tego nowotworu. Ten dziedziczny występuje najczęściej w młodym wieku, dlatego, jeśli dziewczyna zostaje zdiagnozowana z rakiem piersi w wieku np. 22 lat, to należy pomyśleć o badaniach genetycznych, bo to właśnie ten rak piersi może być dziedziczny. Nie jest to też 100%, że dziecko takiej pani będzie kiedyś też miało nowotwór piersi. Po to robi się badania genetyczne, żeby sprawdzić to prawdopodobieństwo. Nie dotyczy to tylko sytuacji kiedy ten nowotwór przychodzi w młodym wieku, ale też później – pamiętacie Angelinę Jolie? Ona zrobiła podwójną mastektomię (operację usunięcia piersi), ponieważ genetycznie była obciążona zwiększonym ryzykiem.

Innymi nowotworami, są np. rak jajnika, rak jelita grubego. Więcej informacji o tym znajdziecie tu.

Dlatego właśnie jeśli jakiś członek Waszej rodziny miał jakiś nowotwór, to warto jest zwracać na to uwagę w swoim życiu i badać się regularnie.

Chłoniak Hodgkina raczej nie jest dziedziczny. Piszę raczej, ponieważ nie jest to jeszcze do końca zbadane – zdarzały się przypadki, że był dziedziczny, ale kiedy zapytałam o to moją lekarz prowadzącą, to powiedziała właśnie, że „raczej nie”.

„W czasie chemioterapii nie można zajść w ciążę” – MIT

Lekarz prowadzący powinien uczulić pacjentkę na to, aby się zabezpieczać w trakcie chemioterapii. Ciąża w tym czasie troszeczkę związuje ręce, bo nie wszystkie leki można bezpiecznie stosować w czasie ciąży, a co dopiero leki z chemioterapii – w związku z tym lekarz musi troszkę pokombinować, żeby leczenie było efektywne, ale jednocześnie, żeby nie skrzywdziło bejbika. Oczywiście są kobiety w ciąży, które są leczone onkologicznie. Często te panie dowiadują się o nowotworze w trakcie ciąży.

Dlaczego kobieta ma się zabezpieczać skoro zatrzymuje się miesiączka? Otóż kobiety mają coś takiego jak owulacja – czyli moment kiedy komórka jajowa (pot. Jajeczko), wychodzi z jajnika i wędruje do jamy macicy – to jest moment, w którym może dojść do zapłodnienia. Obecność owulacji NIE JEST uzależniona obecnością miesiączki. To, że zatrzymuje się krwawienie, nie oznacza także, że owulacja także jest zatrzymana – stąd nadal istnieje prawdopodobieństwo zajścia w ciążę. Oczywiście dotyczy to głównie leczenia nowotworów, które nie działa bezpośrednio na jajnik.

Po leczeniu onkologicznym istnieje ryzyko, że chemioterapia nabroiła za bardzo i nie można zajść w ciążę, ale nie jest to też reguła – to zależy od leków podawanych, a także od samego w sobie organizmu.

,,Po każdej chemioterapii się wymiotuje” – MIT

Po pierwsze – nie każda chemia (sama w sobie) wywołuje wymioty, np. mój zestaw jest mało emetogenny (wywołujący wymioty), ale tu przychodzi punkt drugi – psychika. Strach przed chemią, przed tym czy sprawdzi się właśnie to przeświadczenie, że będzie się wymiotować, powoduje, że nasza psychika słabnie i wymioty możemy mieć na samą myśl o chemii, o szpitalu. W moim przypadku 99% wymiotowania jest spowodowanych psychiką. Skąd to wiem? Bo czasami wymiotuję zanim jeszcze dostanę jakikolwiek lek.

Wymiotowanie po chemii czy w trakcie chemii jest kolejną rzeczą, która jest bardzo indywidualna u każdego pacjenta, nie ma reguły.

„Przy 4 wlewie wypadną mi wszystkie włosy” – MIT!!!!!

Wykrzykniki są nie bez przyczyny. Jedna z Was napisała mi ostatnio, że pani doktor powiedziała, że książkowo traci się włosy po 4 wlewie. Przede wszystkim – nie po każdej chemii traci się włosy, a poza tym tu znowu – indywidualność! Mi zaczęły się przerzedzać z dnia na dzień mniej więcej od 4-5 wlewu, ale znam osoby, które po 3 wlewach obudziły się bez włosów, bo wszystkie zostały na poduszce, więc jak widzicie, tu znowu nie ma reguły. Włosy odrosną, nie czekajcie na to, aż wypadną jak na zadzwonienie budzika, bo to tylko wywołuje stres – wypadną, to wypadną, trudno! 🙂

„Pacjenci onkologiczni są słabi i nie są w stanie ustać na własnych nogach” – MIT (ale troszkę fakt)

Bardzo ale to bardzo dużo osób w trakcie leczenia normalnie pracuje, normalnie funkcjonuje! Oczywiście są pacjenci, którzy muszą leżeć w szpitalu, są słabi i potrzebują pomocy fizycznej drugiej osoby, w końcu skądś musiała się wziąć ta wizja pacjenta onkologicznego. Są dni słabsze, kiedy mamy ochotę się położyć na kanapie i nie ruszać, ale takie normalne funkcjonowanie bardzo pomaga w leczeniu, zarówno pod względem fizycznym, ale także pod względem psychicznym.

Inną rzeczą jakiej ludzie spodziewają się po chorym to to, że jest wychudzony, a z tym jest różnie! Część osób faktycznie chudnie, ale są pacjenci, którzy tyją, nie ma reguły.

W leczeniu onkologicznym są dwie postawy – albo się poddajesz, albo walczysz, nie ma nic pomiędzy, kiedy przychodzę na chemię i widzę dziesiątki osób, zazwyczaj co cykl są to inni ludzie, więc w sumie są to tysiące ludzi, to są ludzie, którzy właśnie walczą. Są to niesamowici ludzie. Ta choroba bardzo uczy pokory, a także doceniania swojego życia – naprawdę tak dużo sympatycznych ludzi, tak życzliwych nie spotkałam nigdzie, jak właśnie w Centrum Onkologii.

Mam nadzieję, że rozwiałam trochę wątpliwości, jeśli macie jakieś pytania, lub mity do obalenia, to piszcie koniecznie!

Miłej niedzieli!