03.08.2019

Cześć!

Właściwie, to nawet nie wiem od czego zacząć. Zniknęłam w sumie bez słowa z mediów społecznościowych – szczególnie instagrama, bo tam usunęłam zupełnie swoje konto. Trochę czasu minęło, ale nie przestaję dostawać wiadomości z pytaniami o przyczynę zniknięcia i czy wszystko u mnie w porządku. Zacznę od początku, a potem przejdę do planów na przyszłość.

„Czy wszystko u Ciebie w porządku? Martwimy się, tak nagle zniknęłaś.”
Zmieniłam lekarza prowadzącego, do którego mam pełne zaufanie i czuję się bezpieczniej, niż wcześniej. Na początku czerwca miałam pierwszy PET od 2 lat, nareszcie. Czysto, ogromna ulga. Na tyle ogromna, że zmniejszyły mi się nawet duszności, które towarzyszyły mi od zakończenia leczenia. Jak się okazało, pochodzą one chyba głównie „z głowy”, która przy każdym ukłuciu pod pachą, czy gorszym samopoczuciu myślała jedno: „nawrót”, nawet podświadomie. „Głowa” nie mogła się bardziej mylić, o żadnym nawrocie na chwilę obecną nie ma mowy. Kolejna wizyta w grudniu, kolejny PET za rok. Jestem spokojna, czuję się bardzo dobrze, dużo ćwiczę, chodzę na spacery, jeżdżę na rowerze – właściwie, to jestem bardziej aktywna fizycznie, niż tuż przed chorobą. Sporo czasu i pracy zajęło mi dojście do takiej formy, ale udało się (i nadal się udaje, nie mam zamiaru stać w miejscu) i ktokolwiek, kto mówił mi, że nigdy nie będę tak sprawna jak przed chorobą… no cóż, grubo się mylił.

„Gdzie się podział Twój Instagram?”
Zniknął. Instagram był dla mnie świetną odskocznią i naprawdę lubiłam udzielać się tam. Niestety zauważyłam, że coraz częściej jest zbyt dużą odskocznią, dla niektórych na tyle dużą, że tworzą w sieci swoją wymarzoną wersję siebie. Nieprawdziwą, na pokaz. Na szczęście mi udało się w miarę szybko tego uniknąć i w porę usunęłam się z tego miejsca, zanim i mnie dopadłby instagramowy szał tworzenia innej osobowości. Oczywiście instagram jest bardzo fajnym środkiem przekazu i są osoby, które świetnie z niego korzystają, pozostając przy tym wszystkim sobą, ale niestety jest to mniejszość. Poświęcałam na Instagram dużo za dużo czasu, ale stwierdziłam, że ważniejsza jest dla mnie nauka i moja przyszła praca, a także po prostu wszystko to, co otacza mnie w „prawdziwym życiu”, a nie w telefonie – oto główne przyczyny usunięcia Instagrama.

„Gdzie jest Taco?”
Taco ma się dobrze, mieszka z moimi rodzicami w Iławie, ponieważ jak się okazało, jest to pies, który dom traktuje tylko jako sypialnię – 20/24h spędza na dworze. Nie ma znaczenia, czy pójdę z nim na 30-minutowy, czy na 3-godzinny spacer, po powrocie do domu i tak siedzi na podwórku – bardzo chciałabym, żeby mieszkał ze mną w Warszawie, ale skoro tak bardzo kocha siedzieć na dworze, to nie mogę mu tego odmówić.

Co dalej…
Pewnie wielu osobom nie spodoba się to, co napiszę, ale niestety muszę. Jest to mój ostatni post na blogu. Tematy, które chciałam poruszyć, związane z leczeniem, już tu są. Teraz czas dla mnie na dalszą regenerację, na naukę, na pracę, na poświęcenie się najbliższym. Bloga absolutnie nie usuwam, ponieważ widzę, że nadal jest on odwiedzany, być może znajdujecie tu odpowiedzi na swoje pytania, a poza tym – sama czasami z niego korzystam, kiedy ktoś znajomy pyta się mnie co brałam w czasie leczenia na daną przypadłość – sama tego nie pamiętam, więc tu mam taką moją małą ściągę.
Fanpage na Facebooku zostaje tak samo jak blog – możecie tam do mnie pisać, kontaktować się. Zazwyczaj staram się odpowiadać w miarę szybko, ale czasami schodzi mi to dłużej, ale prędzej, czy później, odpowiem. Ponadto zostaje także grupa wsparcia, którą utworzyliśmy już jakiś czas temu z Maciejem. Jest nas tam prawie tysiąc i serdecznie zapraszamy każdego, kto potrzebuje wsparcia, ma pytanie do leczenia swojego czy swoich bliskich, kto chce dać wsparcie i kto po prostu chce być tam z nami.

Nie byłabym sobą, gdybym nie napisała jeszcze o badaniach profilaktycznych… Nie ma czegoś takiego, że „mnie to nie dotyczy”, niestety może dotyczyć każdego, jakakolwiek choroba. Nikomu tego nie życzę, ale pamiętajcie, po pierwsze – lepiej zapobiegać niż leczyć – to, że teraz jest dobrze, to nie znaczy, że mamy się napychać fast foodami, palić papierosy i obciążać swoją wątrobę litrami alkoholu, bo takie działania teraz nie pokażą swoich efektów, tylko za kilkanaście lat, kiedy zmienić cokolwiek, będzie bardzo ciężko, ale nigdy nie jest za późno na zmiany! Nigdy nie jest za późno na odrzucenie papierosów,  nadmiernego picia alkoholu, niezdrowego trybu życia. 30 minut intensywnego wysiłku 5 dni w tygodniu – szybki spacer, rower, czy cokolwiek Wam odpowiada – może chociaż od tego warto zacząć?
Morfologia krwi, kolonoskopia, cytologia, badanie piersi (samobadanie, USG/mammografia), badanie prostaty, badanie jąder – to tylko kilka badań, które możemy zrobić, żeby kontrolować swój stan zdrowia. Często o nich zapominamy, ba, nawet mi samej się zdarza zapomnieć, ale od tego jest dobra metoda, którą gdzieś zasłyszałam – niech wejdzie do rutyny robienie badań kontrolnych w okolicach Twoich urodzin – np. w tygodniu, w którym masz urodziny, tym sposobem, może trochę łatwiej będzie Ci o tych badaniach pamiętać, a także zrobisz dla samej/samego siebie świetny prezent, bo nie ma nic cenniejszego niż zdrowie.

Moi drodzy, dziękuję Wam za wsparcie, które dostawałam od Was i dostaję nadal. Ja ze swojej strony zapewniam, że możecie do mnie pisać na fanpage, a także przez formularz kontaktowy umieszczony na blogu – jeśli macie jakieś pytania, czy potrzebujecie wsparcia, postaram się pomóc.

Trzymajcie się zdrowo!

Claudia

PS: W bonusie dorzucam zdjęcie szczęśliwego Taco.


Ja również dziękuję Wam za wszystkie ciepłe słowa i za to jaką świetną społeczność stworzyliśmy wspólnie na naszej grupie wsparcia. Nasze formularze kontaktowe są i będą dla Was otwarte!

Do zobaczenia, Maciej 🙂

IMG_0437

Nieobecność na blogu

Cześć!

Wybaczcie bardzo długą nieobecność. Zacznę od tego, że wszystko ze mną w porządku, czuję się bardzo dobrze. Jakiś czas temu miałam wizytę kontrolną u onkologa i wszystko wyszło dobrze.

Od kiedy wróciłam na studia bardzo mocno skupiam się na nauce. Mam troszkę problem jeszcze z koncentracją, dlatego nauce poświęcam jeszcze więcej czasu niż wcześniej. Studia to dla mnie priorytet numer jeden aktualnie i na tym chcę się skupić. Nie chcę też tu pisać, byle pisać, dlatego mnie tu nie ma. Raczej rzadko będę pisać nowe posty, ale nadal tu jestem, sprawdzam maila, odpisuję na Wasze wiadomości zarówno tu, jak i na fanpage, więc jeśli macie jakieś pytania, śmiało piszcie, bo to, że nie ma nowych postów, nie oznacza, że nagle zniknęłam. 😉 Mam nadzieję, że to zrozumiecie. Częściej udzielam się na moim Instagramie i grupie wsparcia na Facebooku, na które Was serdecznie zapraszam.

Wesołych Świąt!

Kochani,

Życzymy Wam ciepłych, rodzinnych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. Życzymy Wam przede wszystkim duuuuuuuuużo zdrowia, dużo siły i mnóstwo miłości, a także ogromnego wsparcia. Dla osób walczących i wspierających – życzymy Wam wiary, która nigdy nie powinna Was opuszczać, niezależnie od tego co się dzieje.

Spędźcie te Święta w rodzinnym gronie, głośno śpiewajcie piosenki świąteczne i kolędy, jedzcie pyszne potrawy, odpocznijcie, grajcie w gry planszowe (jedna z moich ulubionych rzeczy w czasie Świąt, poza pierogami), oglądajcie Kevina i spędźcie po prostu wymarzone Święta, takie, jakich zawsze chcieliście.

Pamiętajcie także o potrzebujących. Fajnie jest zrobić coś dla kogoś, nawet dla kogoś, kogo nie znamy. Jest tak dużo zbiórek na wielu stronach internetowych dla chorujących, na pewno też w Waszych miastach organizowane są różne zbiórki – dorzućcie się, nawet małą sumę, która dla kogoś może znaczyć bardzo dużo. Często największym prezentem, jaki inni chcieliby od nas dostać to po prostu nasza obecność blisko nich – pamiętajcie. 🙂

Życzymy Wam też szampańskiego Sylwestra oraz spełnienia marzeń w Nowym Roku, a także mnóstwo zdrowia oraz spełnienia wszystkich postanowień noworocznych.

Wesołych Świąt, życzy team Pochłonięta – Claudia i Maciej.

Dokładnie rok temu…

…pojawił się na moim blogu pierwszy post – „Dzień chemii”. Został opublikowany w sumie jakoś w nocy, więc nie spodziewałam się fajerwerków, jeśli chodzi o ilość wejść na stronę. Okazało się zupełnie inaczej. Byłam bardzo szczęśliwa, że post został tak dobrze odebrany głównie przez moich znajomych, bo to oni byli pierwszymi, którzy otrzymali link. Zanim przejdę dalej, wrócę do początku…

W weekend 9-11.12 wybrałam się z rodzicami pociągiem do Wiednia na jarmark bożonarodzeniowy. W pociągu długo rozmawiałam z tatą o tym przez co wszyscy przechodzimy i przez co ja sama fizycznie przechodzę. Mówiliśmy o tym, że wbrew pozorom jest mało informacji w internecie, w książkach na temat wszystkich skutków ubocznych, bo po prostu często pacjenci nie chcą rozmawiać na temat choroby. Ja większość informacji uzyskałam albo od znajomych lekarzy, albo od osób, które także chorowały, a później musiałam radzić sobie sama i wypróbowywać sposoby na dolegliwości na własnej skórze. Niezbyt fajne, szczególnie, że zajęło mi to prawie połowę leczenia, żeby wiedzieć mniej więcej jak zaradzić pewnym skutkom ubocznym. Dlatego mój tata bardzo namawiał mnie, żebym podzieliła się tym wszystkim z innymi, a cóż innego wybrać jako narzędzie do tego, jak nie internet? Dlatego chwilę później na swoim Instastory (na Instagramie) poprosiłam aby zgłosił się ktoś, kto chciałby pomóc mi stworzyć bloga. Długo nie musiałam czekać i zgłosił się Maciej – wtedy mój znajomy ze szkoły, informatyk, dziś – mój przyjaciel i człowiek orkiestra tego bloga. Po powrocie z Wiednia zajęliśmy się tworzeniem bloga.

12 grudnia 2016 miałam mieć podaną chemię, niestety ze względu na podejrzenie gruźlicy została ona przełożona. Tego samego dnia wieczorem napisałam post „Dzień chemii”, chciałam wrzucić go dopiero następnego dnia rano, ale nie mogłam wytrzymać i  około 1 w nocy post ukazał się na blogu.

15 grudnia trafiłam do szpitala, mój stan bardzo się pogorszył w związku z zakażeniem i musiałam szybko mieć przeprowadzoną bronchoskopię. Wyniku nie dostaje się od razu, dlatego została mi podana cała masa antybiotyków, po których podejrzewam, moja flora bakteryjna w jelitach będzie się odbudowywała jeszcze dłuuugie lata. W szpitalu blog ogromnie mi pomógł. Pisałam bardzo dużo, czasami kilka postów na raz, ale wrzucałam je pojedynczo. Niektóre z nich były dosyć smutne, bo nie był to dla mnie najlepszy okres, ale wylewając żale na komputerze jakoś mi było lepiej. Pamiętam nawet, że po jednym poście odwiedził mnie lekarz z piętra wyżej, który jak się okazało przeczytał któryś post ze szpitala i przyszedł zapytać czy może mi w jakiś sposób pomóc – to było bardzo miłe i to było takie moje pierwsze spotkanie z czytelnikiem. 🙂 W szpitalu czułam się bardzo bezsilna i naprawdę były momenty, że bałam się zasnąć, myśląc, że mogę się nie obudzić, dlatego bardzo potrzebowałam pisania tu. Na szczęście po kilku dniach antybiotyki zaczęły działać i udało mi się jakimś cudem wyjść ze szpitala tuż przed świętami. Oczywiście dalej kolorowo nie było – chemia została wstrzymana, a ja miałam giga kwarantannę ze względu na mocno wyjałowiony organizm. Pisałam początkowo 3 posty w tygodniu, później 2, a teraz niestety jest dużo rzadziej, ze względu na bardzo dużo obowiązków.

Raczej byłam przeciwniczką niż zwolenniczką blogowania, no ale w tym przypadku nie założyłam bloga bez celu. Moim celem była i jest pomoc ludziom w takiej sytuacji w jakiej byłam ja. Moim celem jest uświadamianie zdrowych osób i osób bliskich pacjentów jak to jest. Także w związku z tym, że studiuję medycynę, chciałam też dotrzeć do osób z mojego środowiska, bo pewnych rzeczy w podręcznikach się nie znajdzie. Wszystkie cele spełniam i bardzo mnie to cieszy. Dostaję mnóstwo wiadomości od Was cały czas, niezależnie od tego, czy jest post nowy na blogu czy nie, codziennie do mojej grupy wsparcia na Facebooku dołącza kilka nowych osób, a kiedy ktoś ma jakiś problem i pisze o tym na tej grupie i widzę ile osób angażuje się, żeby takiej osobie pomóc, wesprzeć, to po prostu uśmiech sam się na twarz pakuje. Na Facebook’u obserwuje mnie ponad 10 tysięcy osób. Na Instagramie ponad 15 tysięcy. Jest to dla mnie ogromna ilość obserwatorów, a co najważniejsze, ogromna ilość wsparcia.

Zakończyłam leczenie, ale pozostały jeszcze rany po nim, szczególnie na psychice. Fizycznie jest naprawdę super, ale psychicznie jest mi nadal ciężko – dlatego też bardzo dużo czasu spędzam na nauce – potrzebuję dużo więcej czasu do przyswojenia danej ilości materiału niż kiedyś, bo po prostu bardzo ciężko jest u mnie z koncentracją, a do tego odzwyczaiłam się po prostu od nauki. Do tego każde badanie, każde skojarzenie z chorobą kończy się dla mnie ogromnym stresem, już nie wspomnę o jakimś kłuciu w klatce piersiowej, bo wtedy to w ogóle szaleję i myślę o najgorszym. Mimo tych rzeczy staram się odciągać swoją uwagę właśnie nauką, spacerami, czy po prostu czytając książkę.

W ciągu tego roku otrzymałam od Was ogromną dawkę wsparcia, cała masa pozytywnych wiadomości, miłych słów – no jak tu nie mieć dobrego podejścia?! 🙂

Fakt, że zakończyłam leczenie nie oznacza oczywiście, że przestanę pisać. Chcę kontynuować pisanie tu, bo życie po chorobie też nie jest łatwe, borykam się z wieloma problemami, na które nadal szukam sposobów. Oczywiście jak je znajdę to wszystko tu opiszę. 😉 Mam nadzieję tylko, że wybaczycie mi tak rzadkie pisanie nowych postów (na wiadomości odpowiadam raczej na bieżąco, więc w razie pytań piszcie śmiało) – 3 rok na studiach jest dla mnie bardzo ciężki, a ponieważ nie lubię mieć zaległości, to staram się uczyć systematycznie i niestety czasu na inne rzeczy poza obowiązkami często mi brakuje.

Dziękuję Wam za ten rok i mam nadzieję, że zostaniecie tu ze mną na kolejne lata.

Jak zwykle – jeśli macie jakieś pomysły na posty – śmiało piszcie – piszę je dla Was, dlatego chciałabym, żebyście dowiedzieli się ode mnie jak najwięcej!

30 uciśnięć, 2 oddechy

Dzisiejszy post nie jest bezpośrednio związany z nowotworami, ale jest zdecydowanie bardzo ważny, dlatego postanowiłam, że o tym napiszę, bo nigdy nie wiemy, kiedy MY będziemy musieli pomóc komuś, albo kiedy ktoś będzie musiał pomóc nam.

Celowo użyłam „musieć”, ponieważ zgodnie z Art. 162 Kodeksu Karnego:

Przechwytywanie
Źródło: https://www.arslege.pl/nieudzielenie-pomocy/k1/a193/

Wszystko co napiszę jest zgodne z wytycznymi z 2015 roku. Wytyczne to wypisane metody resuscytacji, które są sprawdzone przez organizację. Wytyczne są aktualizowane i wydawane co 5 lat. Są one honorowane w większej części świata.

Mam nadzieję, że to, co przeczytacie w dzisiejszym poście nie będzie nowością – mam nadzieję, dlatego, że to są na tyle ważne informacje, że każdy powinien je mieć w małym paluszku.

Zacznijmy od tego, że już samo zadzwonienie na 999 jest pomocą. Lepiej jest dzwonić na 999, ponieważ przez 112 dodzwonicie się do dyspozytora, któremu opowiecie sytuację, a on Was i tak przełączy na 999, więc znowu będziecie musieli opowiadać co się stało – szybciej będzie 999. Więc 999 używać w przypadkach stricte medycznych, a 112, jeśli jest np. jakiś wypadek i poza pogotowiem jest potrzebna także pomoc straży pożarnej czy policji. Teraz – co w czasie rozmowy należy powiedzieć:

  • Podać adres zdarzenia, dodatkowo warto jest podać jakieś charakterystyczne miejsca, które ułatwią odnalezienie miejsca, np. kościół.
  • Krótko opisać sytuację – ile jest osób potrzebujących pomocy, czy są to osoby przytomne, podać wiek osób (jeśli nie jesteście w stanie określić dokładnie, już samo podanie informacji czy to dziecko, czy to osoba starsza itp. jest cenne).
  • Podać imię i nazwisko.

O więcej informacji dopyta Was operator. Pamiętajcie, że to operator pierwszy się rozłącza, nie my!

Rozmowę starajcie się przeprowadzać w możliwie spokojnych warunkach, z daleka od głośnych dźwięków, które mogą przeszkodzić w rozmowie. Nie bez przyczyny także zapisałam taką kolejność informacji, a nie inną – to jest oczywiście moje zdanie, ale uważam, że warto jest na początku podać adres, w razie gdyby w trakcie połączenia nagle uciekł zasięg, czy rozładowałaby się komórka.

Ważne jest, że jeśli załóżmy jest sytuacja, gdzie osoba potrzebująca pomocy jest przytomna, przekazujecie tę informację operatorowi 999, a po jakimś czasie zanim karetka przyjedzie, osoba ta straci przytomność, warto jest wykonać kolejny telefon na 999 i poinformować o zmianie sytuacji – oczywiście podając znowu adres zdarzenia.

Teraz małe przypomnienie. Załóżmy, że widzimy, że starsza pani się przewraca na chodniku.

  1. Należy ocenić bezpieczeństwo. Pamiętajcie, że martwy ratownik, to zły ratownik (trochę przesadzam, ale lepiej może zapamiętacie, haha), więc zanim rzucicie się do pomocy, sprawdźcie, czy Wam nic nie grozi. Jeśli czegoś się obawiacie, zadzwońcie od razu na 112. Jeśli ocenicie, że Wam nic nie grozi, sprawdźcie bezpieczeństwo pacjenta – w tym przypadku np. Czy starsza pani nie leży zbyt blisko ulicy.
  2. Jeśli jesteście sami, wołajcie o pomoc.
  3. Podchodzimy i sprawdzamy czy pani jest przytomna. Jak to zrobić? Dwa bodźce – głos i dotyk. Głośno należy zapytać: „Czy Pani mnie słyszy?” W tym samym czasie, klepiemy po ramieniu – nie za mocno, ale też nie za lekko.

Teraz wersja optymistyczna:
Pacjentka jest przytomna.

W tym wypadku następnym krokiem jest telefon na 112, a następnie układamy panią w pozycji ustalonej bocznej. Jeśli ktoś nie wie, jak to zrobić, poniżej znajdziecie filmik, w którym pozycję bezpieczną prezentuje trzyletnia dziewczynka. 😉

Czekamy na karetkę i w międzyczasie próbujemy pogadać z pacjentką, np. ile ma lat, czy ma kogoś do kogo trzeba zadzwonić, czy przyjmuje jakieś leki – to przydatne informacje, które możecie przekazać ratownikom po przyjeździe karetki, a jednocześnie dzięki takiej rozmowie kontrolujecie czy pacjentka jest przytomna.

Wersja mniej optymistyczna:
Pacjentka jest nieprzytomna ale oddycha.

W momencie kiedy pacjentka jest nieprzytomna, musimy sprawdzić czy oddycha. To ważne, bo wiele osób chce wybiegać za bardzo do przodu i próbuje sprawdzić tętno, a niestety osobie, która nie ma z tym doświadczenia ciężko to będzie zrobić. Oddech sprawdzamy w ten sposób że:
– najlepiej jeśli pacjentka leży na plecach

  • odchylamy głowę i udrażniamy drogi oddechowe. Teraz co to oznacza to udrażnianie. Czasami samo odchylenie głowy może nie udrożnić dróg oddechowych (czyli tak jakby nie otworzyć ich), więc należy złapać po bokach żuchwy za kąty żuchwy i jakby posunąć do przodu. Tak jakbyśmy chcieli wysunąć żuchwę do przodu. Wtedy możemy sprawdzić oddech. (Można także użyć sposobu, którego zazwyczaj uczą w szkołach na zajęciach z pierwszej pomocy, czyli odgięcie głowy do tyłu i uniesienie żuchwy za pomocą dwóch palców)

zale10

  • Przykładamy ucho w pewnej odległości od ust i nosa pacjenta i kierujemy głowę w stronę brzucha pacjenta. Dzięki temu oceniamy zarówno powiew powietrza i ruch klatki piersiowej/brzucha, dźwięk wydychanego powietrza (czuję, widzę, słyszę). Ważne jest, żeby sprawdzać oddech przez 10 SEKUND! Słynne lusterko, którym kiedyś można było sprawdzać oddech niestety nie jest już rekomendowaną metodą, została ona odrzucona w wytycznych z 2005 roku.

Pamiętajcie, że oddech sprawdzamy W TRAKCIE udrożnionych dróg oddechowych. Nieprzytomna osoba jest luźna, więc jeśli puścicie żuchwę, to znowu drogi oddechowe będą zamknięte.

Jeśli osoba oddycha, ale jest nieprzytomna, kładziemy ją w pozycji bezpiecznej, dzwonimy po karetkę i czekamy na jej przyjazd.

Wersja pesymistyczna:
Sprawdziliśmy oddech i pacjentka NIE oddycha. To oznacza zatrzymanie krążenia, czyli – serce nie pompuje krwi i przez to organy mogą być niedotlenione, w tym jeden w ważniejszych organów – mózg (o tym więcej zaraz). W tym przypadku dzwonimy na 112, podajemy informacje, które wypisałam powyżej, po rozłączeniu się przez operatora, przystępujemy do resuscytacji.

Najłatwiej jest to pokazać w filmie, dlatego poniżej zobaczycie jak to zrobić, a ja w dalszej części posta dodam trochę praktycznych wskazówek.


– Zacznę od tego, że nie mamy przy sobie linijki i nie będziemy wymierzać dokładnie gdzie jest miejsce, które najlepiej uciskać, więc najłatwiej po prostu położyć ręce na środku klatki piersiowej pacjenta, na mostku.
– Ważne jest, żeby mieć wyprostowane ręce! Zgięte ręce mogą zmniejszać efektywność uciskania.
– Po uciśnięciu NIE ODRYWAMY rąk od pacjenta! Zwalniamy po prostu nacisk.
– Uciskamy dosyć głęboko – bo około 5 -6 cm (wg najnowszych wytycznych)
– 100 ucisków na minutę czyli… chyba wszyscy znają piosenkę BeeGees „Stayin Alive” – wystarczy pośpiewać sobie refren w głowie i w rytm refrenu uciskać. Ewentualnie tempo 100/min możemy uzyskać mówiąc „i raz, i dwa, i trzy” (przy dwucyfrowych liczbach już oczywiście nie trzeba).
– jeśli jest ktoś, kto Wam pomaga, należy zmienić się w uciskaniu po 2 minutach, chyba, że wcześniej się zmęczymy – uciskanie to intensywna praca i naprawdę idzie się zmęczyć, a im ratownik bardziej zmęczony, tym mniejsza efektywność ucisków
-zdarzają się sytuacje, że w czasie resuscytacji łamią się żebra – to normalne i nie przerywajcie resuscytacji, jeśli poczujecie „chrupnięcie” pod rękami.

Nieco kontrowersyjne jest stosowanie oddechów ratowniczych.

Można oczywiście odstąpić od oddechów ratowniczych ze względów higienicznych – załóżmy, że pacjent ma ranę na ustach – przez krew przenoszonych jest wiele chorób, więc lepiej sobie odpuścić.

Jest jednak powód, który zdecydowanie przekonuje, aby tych oddechów nie robić. W powietrzu, które wdychamy, tlen to tylko 21%, natomiast w wydychanym przez nas powietrzu jest tlenu jeszcze mniej bo tylko 16%. Ta ilość to zdecydowanie za mało, aby pomogła w dużym stopniu pacjentowi. Poza tym nie zawsze te oddechy się po prostu udają. To nie jest takie łatwe jak się wydaje. Więc jeśli zsumować fakty, że jest mało tlenu w wydychanym powietrzu i do tego może się zdarzyć sytuacja, że oddech się nie uda, widzimy, że to może być strata czasu i w tym czasie lepiej jest dalej uciskać.

Jeśli jednak zdecydujemy się na oddechy, to najlepiej, jeśli oczywiście ktoś jest z nami, aby druga osoba w tym czasie uciskała klatkę piersiową.

Do wykonywania oddechów można kupić maskę.

Po co to uciskanie?
Krew roznosi po naszym ciele tlen, który jest potrzebny do funkcjonowania organów. W momencie zatrzymania krążenia, krew przestaje krążyć po ciele, a tym samym nie dostarcza tlenu do organów. Taką pompą, która u zdrowej osoby napędza to krążenie, jest serce – w przypadku zatrzymania krążenia, serce po prostu nie pompuje krwi, dlatego to na nim się skupiamy. Uciskając z zewnątrz na mostek, uciskamy serce i tak jakby przejmujemy jego rolę z zewnątrz. To my napędzamy krążenie krwi i krew dzięki temu w pewnym stopniu dotlenia organy, w tym najważniejszy jest mózg. Niesamowicie ważny jest tu czas – mózg bez tlenu umiera po 4-5 minutach. To bardzo ale to bardzo mało czasu, dlatego dzięki uciskaniu klatki piersiowej doprowadzamy krew z tlenem między innymi do mózgu i dotleniamy go – bez mózgu nic nie będzie działać, dlatego dotlenienie go jest takie ważne.

W przypadku zagrożenia życia bardzo ważny jest właśnie czas. Szybka reakcja, szybkie podjęcie czynności ratujących życie. O tym mówi słynny łańcuch przeżycia.

http://wolontariat-pomagam.pl/images/artykuly/art-lancuch-przezycia/lancuch.jpg

AED
Dodatkowym elementem, który jest niesamowicie ważny, prawie tak ważny jak uciskanie, który możemy wykorzystać w resuscytacji jest defibrylator AED. Nie musimy być nawet przeszkoleni do użycia takiego defibrylatora. Jest on tak zaprogramowany, żeby każdy poradził sobie z jego obsługą. Takie defibrylatory można znaleźć w centrach handlowych, dworcach kolejowych, stacjach metra itp. Jeśli jest ktoś, kto może Wam pomóc, poproście, aby pobiegł/pobiegła znaleźć defibrylator AED (wystarczy zapytać ochrony, czy obsługi miejsca, w którym się znajdujemy). Defibrylator AED sam wydaje polecenia, po kolei mówi co mamy robić, więc naprawdę jest prosty w obsłudze, a może pomóc. Jest to w pełni bezpieczny sprzęt, niedawno w jakimś serialu było AED pokazane w bardzo negatywny sposób, co wywołało dużą burzę w środowisku medycznym, dlatego po pierwsze, nie wierzcie w to co mówią w serialach i po drugie – AED jest bezpieczny i może uratować życie.

ERC_BLS
źródło: ERC 2015

Podział ról
W momencie, w którym dochodzi do jakiegoś wydarzenia, które wymaga użycia pierwszej pomocy, możemy być sami – wtedy należy skupić się na zadzwonieniu na 999 oraz przystąpieniu do resuscytacji, w międzyczasie dobrze jest wołać o pomoc – może akurat ktoś usłyszy i przybiegnie Wam pomóc.

Jeśli jest więcej osób, które są świadkami zdarzenia, jedna osoba musi przejąć kontrolę i powiedzieć każdemu co ma robić. Np. zakładając, że jest 4 świadków zdarzenia. Jedna osoba może zająć się dzwonieniem na 999, druga resuscytacją , trzecia może pobiec w poszukiwaniu AED, a czwarta może odganiać gapiów, zabezpieczyć teren, czy wybiec gdzieś w widoczne miejsce aby pokierować karetkę do miejsca zdarzenia.

Nigdy nie wiadomo czy i kiedy wydarzy się taka sytuacja, dlatego naprawdę warto jest pamiętać o tych podstawowych zasadach pierwszej pomocy. Jeśli ktoś ma nadal wątpliwości, bardzo polecam ten filmik:

Serdecznie dziękuję rat. med. Łukaszowi Przygodzie za pomoc w tworzeniu tego posta. 🙂

Wizyta kontrolna

W poniedziałek miałam wizytę kontrolną, pierwszą od 3 miesięcy. Powiem szczerze, że mimo dobrego samopoczucia, bardzo się wizytą stresowałam, oczywiście w samochodzie polały się łzy, ale już po samym pobraniu krwi było mi lepiej – nie wiem czy to w związku z tym, że wiedziałam, że tak czy siak nie mam na to wpływu, czy na myśl o naleśnikach z serem w szpitalnym barze (jeśli o tym nie pisałam, to w Warszawskim Centrum Onkologii jedzenie w barze jest mniammmm). Pamiętajcie, że taki stres to zupełnie normalna rzecz!

Standardowo w kolejce spędziłam 3 godziny, w końcu na ekranie został wyświetlony mój numer identyfikacyjny razem z głośnym dźwiękiem, na który WSZYSCY siedzący w kolejce, bez wyjątków, spoglądają w górę na ekran niczym stado surykatek, haha. Serio. Nawet czasami kiedy wiem, że jest pacjent w gabinecie, do którego czekam, to i tak odruchowo spoglądam na ekran z nadzieją, że pacjent teleportował się z gabinetu.

Pani doktor była bardzo zadowolona z moich wyników, powiedziała, że są sportowe – nic dziwnego, skoro codziennie wychodzę 4 razy dziennie na przynajmniej pół godzinne spacery (z wysiłkiem, bo mój pies z takim entuzjazmem chce się witać z innymi psami, że ledwo go utrzymuję na smyczy) i raz na krótszy spacer. Generalnie o innym, mocniejszym wysiłku nie ma mowy przynajmniej do roku po zakończeniu leczenia (czyli do połowy czerwca).

Pytałam też o port naczyniowy, niestety jeszcze trochę się z nim „pobujam”. Liczyłam na to, że będę mogła usunąć go szybciej, ale niestety muszę czekać z tym znowu do czerwca. Trudno, muszę po prostu pamiętać o jego płukaniu.

Podróże – jeśli chodzi o jakieś dalsze, poza Europę, to wykluczone. Długie loty samolotem bardzo niewskazane, a także nagłe zmiany klimatu. W obrębie Europy – jak najbardziej, jedynie w moim przypadku, ze względu na port, powinnam przed lotem sprawdzić poziom D-dimerów (to taki wskaźnik zwiększonego krzepnięcia – port zwiększa ryzyko zakrzepicy, lot samolotem także, stąd sprawdzanie D-dimerów). W każdym razie, w tropiki póki co wybrać się nie mogę.

Kolejną wizytę wyznaczoną mam na połowę stycznia. Wtedy też pani doktor wypisze mi skierowanie na badanie obrazowe (tomografię lub PET).

Czuję się bardzo dobrze, z kondycją coraz lepiej. Jedyne co mi przeszkadza to duszności. Może to być związane z kilkoma rzeczami w moim przypadku, w związku z tym muszę mieć zrobione badanie EKG i echo serca (echo to takie USG serca). Poza tym naprawdę czuję się nawet lepiej niż przed leczeniem! Wkręciłam się na maxa w studiowanie i na tym skupiam większość swojej uwagi, to pomaga mi też w nieskupianiu się na myślach związanych z chorobą, bo takie zawsze się zdarzają.

Nie martwcie się, jeśli każde zakłucie pod pachą, czy w pachwinie czy gdziekolwiek indziej zaraz przyprawi Was o dreszcze i zaczniecie myśleć, że coś się złego dzieje. Takie myśli są zupełnie normalne. Lepiej takich rzeczy nie bagatelizować oczywiście i w razie czego zgłosić się do lekarza, ale przede wszystkim zachować spokój.

Tak to wygląda u mnie, a jak jest u Was? Z samopoczuciem, z wysiłkiem fizycznym, z portem naczyniowym?

Dziś 1 listopada, pamiętajmy w modlitwach o naszych bliskich, którzy odeszli od nas.

Boję się iść do lekarza

Często dostaję od Was wiadomości z zapytaniem do jakiego lekarza macie się udać w konkretnym przypadku, oczywiście staram się w takim momencie pomóc, jednak równie często zdarzają się sytuacje, kiedy piszecie mi, że już dawno temu, wyczuliście u siebie jakiś guzek ale „boję się iść do lekarza, bo boję się diagnozy”. W takich momentach żałuję, że nie mogę przez ekran komputera złapać Was za rękę i zaciągnąć do lekarza.

Ja to poniekąd rozumiem. Diagnoza nie jest niczym przyjemnym, do lekarza raczej też nikt nie idzie z radością, ALE:

Po pierwsze – niekoniecznie to, o co się martwicie musi okazać się nowotworem, oczywiście, że może tak być, ale nie musi.

Po drugie – jeżeli to jest nowotwór, to na początku POŁOWA sukcesu to wczesne wykrycie!!!!!!!! Wiele nowotworów na wczesnych etapach można wyleczyć kompletnie!

Po trzecie – strach ma wielkie oczy, tak naprawdę nie tylko diagnoza jest tym elementem „straszącym” ale wizja leczenia, chemioterapii, wypadające włosy, wymiotowanie, śmierć, a raczej świadomość tych wszystkich rzeczy. Przede wszystkim nie zapominajmy, że nowotwór nie oznacza zawsze chemioterapii! Wiele nowotworów leczy się chirurgicznie i koniec, niektóre tylko radioterapią, niektóre tylko hormonami.

No właśnie śmierć. Bojąc się diagnozy, boi się człowiek właśnie tej świadomości, że gdzieś tam z tyłu głowy pamięta się, że nowotwory złośliwe są na tyle niebezpieczne, że konsekwencją może być faktycznie śmierć, nie ma co owijać w bawełnę. Tu kolejne ALE: MNÓSTWO nowotworów można całkowicie wyleczyć właśnie na wczesnych etapach wykrycia. Zawsze im wcześniej tym lepiej! Dlatego tak ważne jest, że w momencie, w którym zauważycie coś u siebie czy u Waszych bliskich, co Was niepokoi od razu wybierzcie się do lekarza, zróbcie podstawową morfologię krwi z rozmazem, CRP, OB – to nie są drogie badania, a mogą wiele powiedzieć. Nie będę już Wam pisać, że nie możemy dać się zwariować, bo niestety ale coraz więcej jest przypadków nowotworów, musimy o tym pamiętać, bo lepiej nie będzie – powietrze, woda, gleba będą coraz bardziej zanieczyszczone, ludzie nie przestaną palić papierosów, pić nadmiernych ilości alkoholu, to jest fakt i z tym nic nie zrobimy, jedyne co możemy zrobić to obserwować swój organizm i badać się profilaktycznie.

Październik jest miesiącem świadomości raka piersi. Rak piersi występuje u 1 na 8 pacjentek (poprawcie mnie, jeśli się mylę, to informacja z książki do genetyki, może być nieaktualna), o tym kiedy zostanie wykryty decyduje albo pacjentka, albo przypadek. Naprawdę dziewczyny, badajcie się, raz w miesiącu samobadanie piersi, raz na rok morfologia z CRP i OB, USG piersi. Często też w piersiach można wyczuć różne niegroźne torbiele, dlatego bez paniki, po to właśnie robi się USG, chodzi do ginekologa. W tym poście znajdziecie kilka słów o badaniach profilaktycznych (nie tylko raka piersi), a poniżej wstawiam przydatny obrazek, na którym wyraźnie pokazane jest co może nas zaniepokoić w samobadaniu piersi:

_93553780_knowyourlemonsdotcom-12signs.png
źródło: http://www.bbc.com/news/health-38609625

Proszę też pamiętać, że rak piersi występuje także u mężczyzn – jest to bardzo mały procent, ale jest to możliwe, szczególnie u panów z ginekomastią.

Jeśli chodzi o badanie piersi – ja się badam zawsze pierwszego dnia nowego miesiąca. Może czas wprowadzić sobie taką rutynę w życie?

Teraz już do wszystkich – niezależnie od płci, niezależnie gdzie pojawiła się jakaś zmiana, która Was niepokoi – idźcie do lekarza, lekarz jest od tego, żeby Wam pomóc. Nikt Was nie wyśmieje, nie powie czegoś niemiłego, tylko będzie się starał pomóc.

BADAJCIE SIĘ!

Jak poradziłam sobie z życiem po chorobie?

Skończyłam leczenie w połowie czerwca więc właściwie mój „staż” życia po chorobie jest bardzo krótki, jednak już w tym czasie zdążyło się wiele wydarzyć.

Kiedy skończyłam radioterapię, nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Przez ostatni rok żyłam od chemii do chemii, od radioterapii do radioterapii, cały czas miałam jakieś (niezbyt przyjemne) zajęcie, coś po prostu się działo. Skończyło się leczenie i nagle… pustka. Nie dość, że wszystko kojarzyło mi się z chemioterapią – mój pokój, dom, miejsca, które odwiedzałam w tym czasie, to jeszcze po prostu nie miałam nic konkretnego do roboty. Nie wiem jak Wy, ale ja jestem osobą, która jak nie ma urwania głowy, to nie jest w stanie się zorganizować. Oczywiście nie mogłam sobie pozwolić na wszystkie czynności jakie chciałam – na początku moja kondycja pozostawiała wiele do życzenia, więc musiałam dawkować każdy rodzaj wysiłku fizycznego. Zaczęłam po prostu od spacerów i… robienia sobie posiłków. Potem coraz dłuższe spacery i już kondycja powoli się polepszała. Nadal nie ma fajerwerków, ale wiem, że do tego trzeba czasu i muszę być cierpliwa.

Jednak słaba kondycja nie była jedynym problemem. Większym problemem była psychika. Borykałam się z chemobrain’em, z zapachami i smakami kojarzącymi mi się negatywnie, nie wiedziałam jak wrócić do normy. Przez jakiś czas spędzałam dni na leżeniu w łóżku, patrzeniu w sufit, ewentualnie oglądaniu filmów. Rozmawiałam z onkologami i każdy powiedział mi, że to zupełnie normalnie. Czułam się fatalnie i okazało się, że to się bardzo często zdarza, że nawet gorzej znosi się czas PO leczeniu niż w trakcie (psychicznie). Musiałam coś z tym zrobić. Wiedziałam, że coś, co postawi mnie na nogi, to studia. Niestety do października było jeszcze daleko ale znalazłam inne rozwiązanie. Na szczęście w trakcie miesiąca, który spędziłam na 3 roku studiów, zdążyłam zaliczyć jeden z przedmiotów, co oznaczało, że pozostało mi tylko zdać egzamin. Dzięki uprzejmości władz uczelni oraz kierownika zakładu, mogłam we wrześniu podejść do tego egzaminu. W sierpniu zaczęłam zakuwać, a we wrześniu zdałam egzamin – stąd też moja nieobecność tu. Oczywiście po drodze nie obyło się bez problemów – prawie rok bez nauki dał się we znaki. Na początku nie byłam w stanie się skoncentrować, wszystko wylatywało mi z głowy i zanim coś zapamiętałam, musiałam 5 razy przeczytać jeden akapit. To wprawiło mnie znowu w zły humor, było mi przykro, że własny organizm się mnie nie słuchał, jednak stwierdziłam, że nie dam tak łatwo za wygraną. Siedziałam nad książkami i czytałam kilka razy to samo, aż w końcu się udało, zaczęłam wszystko zapamiętywać bez większych problemów. Nauka do egzaminu zajęła mi więcej niż zwykle, ale wszystko zakończyło się sukcesem. Okazuje się, że moja pierwsza w życiu „kampania wrześniowa” doprowadziła mnie do porządku.

Jak widzicie, poza dobrym samopoczuciem fizycznym bardzo ważne jest dobre samopoczucie psychiczne – tu apel do bliskich osób po leczeniu onkologicznym, bo często ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak ważna jest psychika.

Celem tego posta nie było namówienie Was na kampanię wrześniową, haha, bo to nie jest zbyt fajne uczucie, tak w normalnych warunkach, bez choroby, bo cały czas siedzi z tyłu głowy, że coś jest niedokończone i może to zaburzyć wakacyjny spokój. Chodzi tu bardziej o to, żebyście nie bali się wrócić do pracy, szkoły, na uczelnię, czy po prostu do zajęć sprzed choroby. Na początku może być trochę ciężko, bo leczenie onkologiczne się ciągnie i można się odzwyczaić od wielu rzeczy, ale uwierzcie mi, że warto – poczujecie się po prostu… zdrowi.

Może odbierzecie tego posta jako coś zupełnie oczywistego, ale po sobie i po rozmowach z Wami widzę, że w sytuacji choroby nie ma nic oczywistego.

Kochani, w związku z rozpoczynającym się niedługo rokiem akademickim, muszę Was poinformować, że będę tu rzadko. Nauka jest dla mnie aktualnie najważniejsza, muszę skupić się głównie na tym. Oczywiście będę tu wracać, jednak nie chcę też pisać byle jakich postów, dlatego proszę Was o cierpliwość, moje leczenie się zakończyło, ale wiem jak wiele daje Wam mój blog, mimo tego, że to tylko słowa, dlatego chcę kontynuować pisanie tu, ale przemyślane. Mam nadzieję, że mi wybaczycie wiele nieobecności. Oczywiście na maile i wiadomości odpisuję, więc śmiało możecie pisać – z pytaniami, sugestiami, czy po prostu jeśli macie potrzebę się wygadać.

Miłego dnia!

Co trzeba wiedzieć przed rozpoczęciem leczenia?

Wiele myśli się kłębi w głowie kiedy przychodzi diagnoza, wiele pytań, na które odpowiedzi czasami nie dostaniemy, bo tyle się dzieje że często po prostu zapominamy zapytać.

  1. Są różne metody leczenia. Nowotwór nie równa się chemioterapia. Są nowotwory których leczenie kończy się na leczeniu chirurgicznym, czy radioterapii. Czyli tak z grubsza metody to: chemioterapia, radioterapia, leczenie chirurgiczne (wycięcie zgreda), leczenie hormonalne, przeszczepy. Czasami wystarczy jedna metoda, czasami trzeba „zmieszać” kilka.
  2. Chory i jego rodzina mogą skorzystać z pomocy psychologa w szpitalu.
    Są pewne wytyczne do leczenia ale to lekarz ostatecznie decyduje jaka będzie dawka, jak długie będzie leczenie itp., decyzja ta jest oczywiście uzasadniona wszelkimi informacjami dotyczącymi pacjenta – jest po prostu pod pacjenta „dobrana” metoda, dlatego nie ma co się przejmować jak ktoś z identycznym nowotworem był leczony troszkę inaczej.
  3. Leczenie onkologiczne nie oznacza wieczności w szpitalu. Są oczywiście metody leczenia które wymagają długiego pobytu w szpitalu (przeszczepy, niektóre rodzaje chemioterapii).
  4. Włosy odrosną. Naprawdę. Mam na to niezbity dowód – jest on u mnie na głowie 😉 gdybym miała cofnąć się w czasie, to zamiast ścinać włosy na krótko, od razu bym zgolila na 0. WIECIE JAKIE TO WYGODNE?! Haha
  5. Trzeba na siebie uważać! Większość rodzajów terapii onkologicznej wiąże się z obniżeniem odporności. Oznacza to, że w trakcie leczenia po pierwsze – dużo łatwiej jest złapać jakaś infekcje, a po drugie – ciężej niż normalnie się ją przechodzi. Ograniczać kontakt jeśli ktoś jest chory (ja wprost pytałam się, jeśli ktoś miał mnie odwiedzić, czy nie jest przeziębiony, znajomi i bliscy muszą zrozumieć), jeśli macie kontakt z większą ilością ludzi, np. w pracy, czy na zakupach, warto zaopatrzyć się w maseczki chirurgiczne jednorazowe – nie jest to panaceum i nie ochroni przed wszystkim, ale zawsze to nawet mała forma ochrony.
  6. Choroba nie oznacza, ze trzeba leżeć w łóżku 24/7. Trzeba się troszkę ruszyć, chociaż mały spacer, nawet na balkon i z powrotem, aktywność fizyczna jest bardzo ważna w trakcie leczenia – to świetny sposób na bezsenność (krótki spacerek przed snem i macie problem z głowy), na słaby apetyt, a co najważniejsze, poprawia to jeszcze humor, Ameryki nie odkryję jak napiszę, że sport powoduje wydzielanie endorfin, czyli hormonu szczęścia w organizmie – więc dlaczego by nie skorzystać?
  7. Brak włosów i nudności to nie jedyne skutki uboczne chemii. Tego jest duuuuuuużo więcej i trzeba działać profilaktycznie. Ja najbardziej żałuję, że nie wiedziałam, że aż takie problemy z jamą ustna mogą być w trakcie leczenia. Długo się męczyłam zanim udało mi się znaleźć coś co na mnie działało.
  8. Trzeba zaopatrzyć się w duży segregator. Serio, teczka nie wytrzyma, tych skierowań, wypisów, badań jest tyle, że ja przez niecały rok zapełniłam kompletnie swój segregator, a mam w formacie A4. Ten segregator warto mieć zawsze ze sobą w szpitalu czy na wizycie, bo nigdy nie wiadomo czy o coś lekarz nie poprosi.
  9. Trzeba słuchać się swojego organizmu. W trakcie leczenia czasami (szczególnie w dniu chemii i tak z 2-3 dni po), leżąc w łóżku głowa myślała, że normalnie mogę góry przenosić, miałam ochotę zejść do kuchni, zrobić ciasto, herbatkę, a tymczasem zmieniałam pozycje z leżącej na siedząca i już się okazywało, że nie wiem, czy dojdę chociaż do łazienki. Oczywiście to mijało, bo mając 2 tygodnie przerwy między wlewami, ten „pierwszy tydzień” był fatalny, większość czasu spędzałam w łóżku, a na spacery musiała zmusić mnie mama, natomiast „drugi tydzień” to zupełnie inna bajka. Bywały momenty, że zapominałam, że jestem chora.

To takie proste kilka rzeczy, a naprawdę w momencie diagnozy, przed leczeniem się o tym nie zawsze myśli, a mogą te punkty rozwiać pewne obawy. A co Wy dodalibyście do listy? 🙂

Akcja regeneracja

Po chwili przerwy wracam!

Nie było mnie tu ponad 2 tygodnie, ale to dlatego, że w weekend mój brat miał ślub i jako świadkowa musiałam odrobinę się zaangażować w przygotowania.

Powiem Wam, że albo nastąpiła turbo regeneracja, albo po prostu emocje i adrenalina sprawiły, że bawiłam się najlepiej na świecie. Zdarzały się momenty oczywiście, że musiałam szybciej usiąść i odpocząć między tańcami, ale ogólnie – balowaliśmy do 5 rano, trochę szkoda, bo ja miałam siłę na więcej, haha!

Regeneracja po leczeniu trwa dosyć długo, trzeba słuchać się swojego organizmu, nie przesadzać – lepiej odpocząć na ławce czy krześle niż zemdleć w czasie tańca, czy spaceru. Siły nie przybędą w moment, o tym trzeba pamiętać, ale jak już przyjdą… uwierzcie mi, poczujecie się tak szczęśliwi, że możecie skakać, tańczyć, śpiewać, po prostu czuć, że żyjesz. Cudowne uczucie. Wiem, że to nadal nie jest 100% możliwości mojego organizmu, ale jeśli to jest tylko jakiś mały procent to ja się boję co będzie jak osiągnę maximum, przecież moja energia cały dom rozniesie, haha!

Naprawdę czuję się niesamowicie dobrze, nawet lepiej chyba niż przed chorobą. Życzę każdemu z Was, żebyście szybciutko i porządnie zregenerowali swój organizm, żebyście mogli tak jak ja tańczyć boso (uważajcie, bo ja sobie zbiłam małego palca i mam całą siną stopę, haha, więc może lepiej w butach) i śpiewać na imprezach do białego rana.

Miłego dnia!